poniedziałek, 29 listopada 2010

Swiadectwo Marka

Korzenie mojej narkomanii sięgają głębiej aniżeli pierwsze wstrzyknięcie sobie heroiny. Moi rodzice na swój sposób kochali mnie i chcieli dla mnie jak najlepiej.

Byli zawsze zapracowani i zatroskani przede wszystkim o dobra materialne. Cierpiałem mocno z tego powodu, bo bardzo kochałem ojca. Chociaż byliśmy rodziną katolicką, to jednak Pan Bóg i sprawy duchowe były zepchnięte daleko na margines naszego życia.

Prawie nigdy wspólnie nie modliliśmy się. Szliśmy wprawdzie w niedzielę na Mszę św., ale każdy osobno. Tato jechał sam swoim samochodem, a mama swoim, a po powrocie do domu często kłócili się ze sobą.

Byliśmy bogaci i nic nam nie brakowało, jednak atmosfera w rodzinie była napięta i nerwowa. Wszystko to, z biegiem czasu sprawiło, że coraz bardziej traciłem zaufanie do moich rodziców. Natomiast szukałem oparcia w grupie starszych kolegów z ulicy, którzy mi imponowali swoim zachowaniem i sposobem bycia. Chciałem ich naśladować.

Pod ich wpływem w wieku 14 lat po raz pierwszy zapaliłem papierosa. Bardzo szybko stałem się nałogowym palaczem. Kiedy późnym wieczorem wracałem do domu, moja mama wyczuwała, że mam ubranie przesiąknięte dymem. Na pytanie czy palę, stanowczo zaprzeczałem, kłamiąc, że byłem tylko z kolegami w barze i stąd ten zapach.

Gdy miałem 15 lat przestałem słuchać moich rodziców. Chciałem być wolny i niezależny, a wolność rozumiałem jako nieograniczoną możliwość robienia wszystkiego, na co miałem ochotę. Poddałem się skrajnemu lenistwu, co sprawiło, że zacząłem przeżywać okresy zniechęcenia i wielkiej nudy. Robiłem tylko to, co mi się podobało.

Zaniedbywałem naukę, uciekałem od wysiłku i odpowiedzialności. Szukałem ciągle nowych przyjemnych wrażeń.

Starsi koledzy szybko wprowadzili mnie w świat pornografii i pierwszych doświadczeń seksualnych. Początkowo krępowałem się i miałem wyrzuty sumienia, lecz przełamywałem psychiczne opory. Za wszelką cenę chciałem zaimponować moim kolegom, oraz czuć się przez nich akceptowanym, dowartościowanym, i dlatego brnąłem w tym bagnie coraz dalej. W głębi mojego serca tęskniłem jednak za wielką miłością. Chciałem kochać i być kochanym. Odczuwałem dziwny niepokój i bolesną pustkę, która się potęgowała i była trudna do zniesienia. Szczególnie nasilało się to, po różnych seksualnych wyskokach.

Gdy miałem 16 lat przeżywałem właśnie takie okresy psychicznego dołka. Chcąc się z nich wydostać, zacząłem sięgać po alkohol i różne pigułki. Ponieważ nie przynosiło to spodziewanych rezultatów, pewnego dnia po raz pierwszy w życiu zdecydowałem się wziąć marihuanę. Przeżyłem chwilową ulgę, odprężenie. Doświadczyłem co to znaczy być na „high'u”, ale kiedy „high” minął, rzeczywistość okazała się jeszcze boleśniejsza. Rodziło się więc pragnienie, żeby ponownie zażyć i przeżyć kolejny psychiczny odlot.

Z czasem marihuana stała się za słaba i już mi nie wystarczała, zacząłem więc brać heroinę. Nie uważałem siebie wtedy za narkomana. Sądziłem, że to jest nie możliwe, żebym kiedykolwiek mógł się nim stać. Uważałem się za lepszego, inteligentniejszego od innych, oraz że byłem w stanie w każdej chwili zaprzestać brania narkotyków.

Jednak w miarę upływu czasu, gdy coraz częściej wstrzykiwałem sobie heroinę, zacząłem się niepokoić. Zapotrzebowanie na narkotyk rosło we mnie w zastraszającym tempie. Doszło do tego, że heroina stała się moim największym, codziennym pragnieniem, a jej kupno i wstrzyknięcie najważniejszą czynnością dnia. Suma jaką potrzebowałem na jej zakup dochodziła do około 500 dolarów dziennie. Znalazłem się na samym dnie uzależnienia. Aby zaspokoić narkotykowy głód byłem skłonny uczynić wszystko. Straciłem wszelką ludzką godność, nie miałem woli i siły do niczego, kradłem, kłamałem, wyłudzałem pieniądze, rozprowadzałem narkotyki, wynosiłem z domu, co się dało, byle tylko zdobyć konieczną sumę pieniędzy na kolejną dawkę heroiny.

W ciągu 6 lat narkotyzowania doprowadziłem siebie do takiego stanu wyniszczenia, że ważyłem już tylko 50 kg. Moi rodzice byli zdesperowani. Kilkakrotnie, pod przymusem, odsyłali mnie do szpitala na odtrucie organizmu i terapię. Jednak po powrocie do domu, w krótkim czasie na nowo wpadałem w ciąg narkotykowy, bo narkomania jest przede wszystkim chorobą ducha i bez przyjęcia miłości Jezusa nie może być pełnego uzdrowienia.

Dzisiaj, dziękuję Bogu za to, że rodzice spotkali s. Elwirę i posłuchali jej rady, aby powiedzieć mi, że wyrzucą mnie z domu, jeżeli nie zgodzę się na pobyt we wspólnocie „Cenacolo” w Medjugorje. Na dodatek pojawiło się widmo śmierci z przedawkowania. Chociaż przerażała mnie ta myśl, to jednak nie miałem zamiaru rezygnować z heroiny. Kiedy rodzice oznajmili mi swoją decyzję, wtedy bardzo się wystraszyłem. Widziałem, że mam do wyboru: życie na ulicy lub pobyt we wspólnocie w Medjugorje. Postawiony w takiej sytuacji, musiałem się zgodzić.

Nigdy nie zapomnę tego dnia, kiedy po raz pierwszy przyjechałem, aby zobaczyć jak wygląda życie we wspólnocie „Cenacolo”. Wysiadłem z samochodu z papierosem w ustach, a jeden z chłopaków z oddali krzyknął do mnie:

- Tu nie można palić.

Pomyślałem sobie wtedy, że ja do takiej wspólnoty się nie nadaję. Wróciłem więc do samochodu, w którym siedziała moja siostra. W międzyczasie chłopak ten podbiegł do mnie i zaczął życzliwie rozmawiać. Położył swoją rękę na moim ramieniu i poprowadził w głąb pomieszczeń. Przechodząc zobaczyłem ciężko pracujących chłopaków, z których emanowała radość i niespotykany entuzjazm. Wielu z nich pracując, śpiewało.

Wydawało mi się to bardzo dziwne, że tacy jak ja, narkomani, tryskają tak wielką radością życia. Widząc to wszystko, zrodziło się we mnie pragnienie, aby całkowicie zmienić swoje życie.

Niestety, po powrocie do domu, nie wytrzymałem i znowu sięgnąłem po heroinę. Musiały upłynąć trzy miesiące, zanim mogłem tu ponownie wrócić i zamieszkać na stale.

Kiedy wreszcie przyjechałem z zamiarem pozostania, chłopcy przyjęli mnie bardzo serdecznie. Zaczął się mną opiekować tak zwany „anioł stróż”. Zabrali mnie ze sobą na modlitwę różańcową w kaplicy. Widok modlących się na klęcząco narkomanów był dla mnie prawdziwym szokiem. Nie rozumiałem, co to wszystko znaczy. W trakcie odmawiania kolejnych „Zdrowaś Maryjo” zaczęły się rodzić we mnie wątpliwości: po co ja tu w ogóle przyjechałem? Ja nie chcę mieć z tymi świętoszkami nic wspólnego.

Chciałem natychmiast wyjechać. Jednak mój „anioł stróż” cały czas był przy mnie. Kiedy szliśmy spać, był ze mną, kiedy wychodziłem do toalety, nie odstępował mnie na krok. Kiedy pracowałem, był przy mnie. Kiedy nocą przeżywałem straszne bóle głodu narkotykowego, on mi bez przerwy towarzyszył. Takie jest zadanie „anioła stróża”. Jestem pewien, że gdyby nie jego obecność i poświęcenie, to natychmiast uciekłbym stamtąd.

Dzisiaj dziękuję Bogu, że dał mi takiego opiekuna.

Wspólnota „Cenacolo” przygarnęła mnie z prawdziwą matczyną troskliwością. W ten sposób doświadczyłem niezwykłej dobroci i zatroskania Boga o mnie. W miarę upływu czasu „anioł stróż” już nie towarzyszył mi z taką skrupulatnością, jak na początku.

Coraz bardziej rosło do mnie zaufanie i powoli zaczęto powierzać mi różne zadania, obowiązki, a po kilku miesiącach sam musiałem zostać „aniołem stróżem” dla kogoś, który, podobnie jak ja wcześniej, przeżywa narkotykowy głód, nie może w nocy spać, ciągle mówi o narkotykach, chce uciekać, a ja muszę cały czas przy nim być, pilnować, przekonywać.

Okres ciągłego pilnowania trwa zwykle od 15 dni do dwóch miesięcy. Każdy przypadek jest inny. Kiedy narkoman zacznie normalnie spać, chętnie pracować i modlić się, jest to znak, że najtrudniejszy okres się kończy. Wreszcie przychodzi taki dzień, kiedy patrząc ci prosto w oczy, mówi:

- Dziękuję, żeś mnie przez cały ten czas pilnował i byłeś przy mnie, bo sam nie dałbym rady a, dzięki tobie, jestem tutaj i uwolniłem się z piekła narkotyków.

Właśnie ta wdzięczność jest największą zapłatą za cały trud bycia „aniołem stróżem”.

Myślę, że największym dobrodziejstwem bycia w naszej wspólnocie, jest szkoła życia, której najważniejszym celem jest pomoc narkomanom, aby przez modlitwę, doświadczyli radości spotkania z żyjącym Jezusem.

Wspólnota nasza spełnia niezastąpioną rolę, polega ona na tym, że od samego początku całkowicie akceptuje przychodzącego narkomana i przygarnia go, takim jaki jest. Nikt ci się nie pyta, ile masz pieniędzy, czy jesteś biały lub czarny, jakie masz wykształcenie. Patrzą tylko z miłością w twoje oczy i akceptują cię, takiego, jaki jesteś. Od samego początku musisz jednak całkowicie podporządkować się panującemu tam regulaminowi. Nie ma radia i telewizji, nie można w ogóle palić i pić żadnych napojów alkoholowych. Cały dzień wypełniony jest modlitwą i ciężką fizyczną pracą. Nikt z przebywających tutaj nie płaci za swój pobyt, bo żyjemy całkowicie ufając Bożej Opatrzności. Wspólnota akceptuje, stymuluje i uczy kochać. Nikt z narkomanów, którzy tutaj przychodzą, na samym początku nie twierdzi, że wierzy w Boga. Również wspólnota od nich tego nie żąda. Uczy tylko modlić się.

S. Elwira nakazuje modlić się i to na kolanach. Mówi:

- Najpierw módl się, a wiara przyjdzie później. Nie musisz wierzyć, ja będę wierzyć za ciebie, ale ty musisz się modlić.

S. Elwira nie pyta się, czy kochasz, ale przez modlitwę uczy cię być blisko Jezusa.

Bo ona wie, że jedyną skuteczną terapią dla narkomanów jest tylko Jego miłość.

Przez trud codziennej, wytrwałej modlitwy i ciężkiej pracy otwieramy się na przyjęcie Jezusowej miłości, która daje nam niezwykłą radość i wyzwala z wszelkich uzależnień. Dla lekarzy i terapeutów leczących narkomanów, wspólnoty „Cenacolo” są niewytłumaczalnym fenomenem. Jedynym sposobem leczenia jest tutaj tylko modlitwa i praca, bez pomocy lekarstw i specjalistów. Wyniki są rewelacyjne, prawie 100% uzdrowionych. Wynika z nich, że jedyną w pełni skuteczną terapią dla narkomanów jest miłość Jezusa.

Po 6 latach pobytu w tej wspólnocie mogę powiedzieć, że Jezus wyzwolił mnie z piekła narkotyków, dokonał cudu wskrzeszenia mnie do nowego życia zarówno na płaszczyźnie fizycznej jak i duchowej.

Nigdy nie przestanę dziękować Bogu za Jego niepojętą miłość, za to, że mnie stworzył, podniósł z samego dna zniewolenia stawiając s. Elwirę na drodze mojego życia.


Marco

m się Kuba mam 23 lata. Jestem teraz członkiem kościoła "Spichlerz" w Warszawie. Jestem dumny z tego że mogę być tam, ponieważ moje życie nie było takie jak teraz. Żyłem w rodzinie średnio ustawionej, mój ojciec pił, matka nie miała predyspozycji do opiekowania się mną. Gdy miałem dwa lata rozwiedli się. Przez kolejne dwa lata mieszkałem sam z ojcem, zajmowała się mną sąsiadka jak tylko miała czas, ale miała go bardzo mało że praktycznie nie było jej, przez te dwa lata przebywałem sam w domu, bo tato pracował na dwie, czasami trzy zmiany na kopalni. Gdy miałem cztery lata Tato poznał kobietę. Któregoś dnia spytał mnie czy chciałbym ją za mamę, zgodziłem się wtedy, bo myślałem że naprawdę mi zastąpi mamę. I tak było dopóki nie urodziła się moja siostra, miałem wtedy siedem lat, od tamtej pory moje życie zmieniło się w piekło. Tato przyjeżdżał do domu z pracy pijany i były tylko wojny, to o mnie, to niego, a gdy przebywał w pracy, macocha wyżywała się na mnie. Gdy tato miał nockę to dochodziło do takich scen, że była wstanie mnie budzić o północy i rzucać mną po ścianach. Tacie nic nie mówiłem, bo bałem się, że i on mnie jeszcze znienawidzi..

Od tamtej pory zacząłem czuć nienawiść do niej .Zacząłem wtedy uciekać z domu, bo wolałem mieć spokój, ale wracałem jak był tato, albo po północy bo bałem się jakiś duchów. Gdy którejś nocy schowałem się pod połamanymi drzwiami i przespałem całą noc, zauważyłem że nie stało mi się nic - od tamtej pory zacząłem nie przychodzić na noc. Przyprowadzała mnie policja, sąsiedzi których tato prosił żeby mnie szukali. Z czasem zacząłem poznawać kolesi, którzy uczyli mnie jak przetrwać na ulicy. Wtedy mi zaczęło się to podobać, że jestem przez kogoś akceptowany. Tak zacząłem się uczyć jak kraść, być twardym, palić i pić, myślałem że przez to jestem kimś.

Gdy te wszystkie sztuki poznałem i byłem w tym dość dobry, wszyscy starsi koledzy zaczęli mnie bronić, chwalić, wtedy dopiero odczułem że jestem kimś, i że jestem tu zauważany. Ale jak to w świecie nic za darmo, musiałem z czasem robić różne skoki , kradzieże, oraz wynosić pieniądze z domu. W szkole byłem uważany za najgorszego, a ja sam uważałem się za najlepszego bo nie było takiego który mi by podskoczył, dorównał, bo miałem duże plecy, czasem przychodzili po mnie do szkoły. Wszystkie koleżanki mówiły mi żebym przestał, że jestem jeszcze mały, czemu ja palę, pije przecież ja nie muszę tego robić. A ja odpowiadałem, że w domu mnie nie kochają, za to na ulicy mam szacunek. W domu było coraz gorzej, macocha zaczęła mi zakładać sprawy sądowe, mówiąc że nie należe do "naszej" rodziny. Gdy miałem dziesięć lat trafiłem do Zakładu Wychowawczego, macocha wygrała to starcie, obiecałem wtedy sobie: jak wyjdę to ją zabiję. W zakładzie zamiast się zmieniać zacząłem być jeszcze gorszy. Tam dopiero nauczyłem się jeszcze lepiej kraść, bić się i walczyć o przetrwanie. Tam mnie nauczyli że życie polega na tym żeby pokazać wszystkim że jestem kimś. Na tym budowałem swoje życie, to był mój cały pobyt w zakładzie.

Po roku czasu trafiłem do Zakładu Poprawczego za kradzieże, rozboje, ucieczki itp. i tam właśnie zaczęły działać te metody których uczyłem się wcześniej przez rok. Byłem wtedy dumny z tego, że mówią o mnie że jestem świr, że mam sprawę za sprawą. Tak mijały lata, a ja byłem coraz gorszy, i zamiast zmiany na lepsze (podobno tak jest w zakładzie, że człowiek wychodzi lepszy), to byłem jeszcze lepszy, ale w kradzieżach, w pobiciach, w przekrętach. W 1995 roku złapała mnie policja w Wrocławiu za dość poważne przestępstwa, jak rabunki z bronią, kradzieże, włamania, a przede wszystkim za kolejną ucieczkę z zakładu. Byłem wtedy prawie rok na ucieczce. Gdy przewozili mnie konwojem, w Łodzi, w areszcie spotkałem swojego kolegę, z którym chodziłem do szkoły. Ja wtedy jechałem na południe do Gliwic, a on gdzieś na północ i tak sobie opowiadaliśmy sobie co się działo przez ten czas kiedy się nie widzieliśmy. Po godzinie on pojechał, a ja zacząłem myśleć nad moim życiem, że przez ten cały czas moje życie to jedna wielka ucieczka przed policją i ukrywanie się, ile ja czasu tak będę żył? Pomyślałem sobie, że w końcu czas wziąść się w garść. Przywieźli mnie do Policyjnej Izby Dziecka, tam spędziłem dwa tygodnie, bo czekałem na kolejne przeniesienie mnie do innego zakładu. Oczywiście wszyscy strażnicy mnie tam znali i wiedzieli za co i skąd mnie przywieźli. Mówili, że teraz sobie nagrabiłem i że trafie do kryminału. Po dwóch tygodniach przyjechała po mnie policja z mojego miasta, i jak zwykle "mój" policjant, który zajmował się mną od początku. On też mówił mi, że teraz już przegiąłem i kryminał mam gwarantowany. Przywieźli mnie do zakładu poprawczego w moim mieście.

Przez kolejne dwa miesiące byłem na schronisku czekając na sprawę w sądzie. Parę razy byłem w domu. Tato miał swój zakład, dom, i mówił mi że czeka na mnie jak wyjdę i że tęskni za mną. Nie mogłem w to uwierzyć, że po tym wszystkim co narobiłem, że przez tyle lat niewidzenia się, i pomimo to co o mnie słyszał, chciał żebym wrócił do domu. Był to dla mnie wielki szok, że po tym wszystkim chce mnie widzieć, rozmawiać ze mną. Od tamtej chwili postanowiłem się zmienić. Tymczasem po dwóch miesiącach miałem sprawę w sądzie na którą czekałem. Wtedy dowiedziałem się, że grozi mi areszt śledczy. Ale miałem jeszcze ostatnią prośbę, żeby mi dali zakład poprawczy i jaki wyrok będzie, to się poddam, obiecałem zmiany. Sąd się zgodził na moją prośbę. Dostałem pobyt w zakładzie poprawczym do skończenia szkoły i zawodu. Byłem tam dwa lata, skończyłem szkołę podstawową i uzyskania zawodu. Po dwóch latach wyszedłem w końcu na wolność, mając zawód i przyszłość. Pracowałem u taty w zakładzie, zacząłem chodzić do szkoły, miałem normalną dziewczynę na której mi zależało, wszystko zaczęło się układać, ale to nie trwało długo, moja macocha przypomniała mi, że ona i tak mnie nienawidzi. Zaszantażowała moją dziewczynę żeby ze mną skończyła, a ona zrobiła to nic mi nie mówiąc, tracąc ją myślałem że straciłem wszystko. I wtedy znów się zaczęło, powróciłem na całego do interesu, jak to się mówi. Koledzy się ucieszyli, zacząłem pić, kraść, były rozboje. Mój tato był szanowany i poważany w mieście, a ja byłem jego całkowitym przeciwieństwem. Policja była u nas prawie codziennie, albo po mnie, albo mnie przywozili. Zaczęło być znowu głośno o mnie, ja nie zważałem na to, zapomniałem o tym co sobie obiecałem. Znowu sprawa za sprawą, macocha się cieszyła, bo wiedziała, że niedługo trafię do kryminału jak tak dalej będę wyprawiał, dopowiadała jeszcze mojemu kuratorowi. Byłem coraz groźniejszy, nawet dla kolegów, wyzywali mnie od czubków, debili, mówili że mnie nie poznają. Pobicia były już u mnie na porządku dziennym, za byle co, jak mi się tylko podobało to wszczynałem bójki, co raz przychodziłem potrzaskany do domu. Tato wiedział że się gdzieś znowu biłem, pytał mnie tylko kiedy zmądrzeję. Wszyscy odsunęli się ode mnie, nie chcieli mieć ze mną nic do czynienia, mówili, że jestem psychicznie chory, odsyłali do lekarza. Któregoś dnia gdy wracałem z tatą do domu z pracy, ojciec powiedział mi żebym poszedł do kościoła w niedziele i pomodlił się, bo tylko Jezus jest w stanie mi pomóc. Ja go wtedy wyśmiałem, mój ojciec który nie chodzi do kościoła, każe mi iść. Powiedziałem mu żeby zapomniał o tym. Po sześciu miesiącach (a po trzech miesiącach przebywania poza domem gdzie non-stop piłem i kradłem, bo tak moje życie wyglądało wtedy) powiedziałem sobie że tyle starania przez całe moje życie i nic z tego, dalej to samo bagno. Wtedy doszedłem do wniosku że jestem zakałą, że ja tylko kraść, kombinować potrafię, i że nie jestem normalny. Marzenia o normalnym życiu, rodzinie, to nie dla mnie, ja się do tego nie nadaję.

Postanowiłem skończyć ze sobą. Ułożyłem sobie plan że do końca tygodnia będę pił, a później się powieszę, i wtedy byłem z siebie zadowolony, nie będę już nikomu przeszkadzał. Tak właśnie chciałem zrobić, ale zdarzyło się coś, co zepsuło mój plan. Któregoś wieczora jak zwykle wyszedłem z baru na rynek żeby zrobić zadymę i dać komuś w gębę. O dziwo nie było wtedy na rynku żadnego chłopaka, tylko same dziewczyny, a ja dziewczyn nie biłem. Tej nocy, później spotkałem dwie dziewczyny i jedna z nich zaprosiła mnie i mojego kolegę do siebie, a ja oczywiście przyjąłem zaproszenie i poszliśmy. Po drodze mówiła mi o sobie że była narkomanką, że matka ją z domu wyrzuciła, ale teraz się zmieniła, że ma teraz lepsze życie. Mówiła też, że ja jeśli będę chciał to też mogę mieć tak samo jak ona. Myślałem o tym, ale dla mnie to było niemożliwe. Gdy przyszliśmy do domu opowiedziała mi, że jej życie zmienił Jezus, ja ją wyśmiałem. Wtedy ona powiedziała że dla Jezusa jestem nikim, ale On i tak mnie kocha. Zapytałem ją czy wie kim ja jestem, a ona odpowiedziała że wie dobrze, że głośno w mieście o mnie, ale i tak Jezus ma dla mnie inną przyszłość, lepszą. Nie mogłem w to uwierzyć. Na drugi dzień wszyscy wyszli z domu, a ona mnie zamknęła w domu i dalej mówiła o Jezusie, jaki jest dobry i wspaniały. Po południu przyszedł jej kolega który pracował u mojego taty, znaliśmy się, tylko że na zakładzie uważali go za satanistę. On opowiedział mi o sobie i powiedział mi, że i dla mnie Jezus ma przyszłość, on mnie znał i powiedział, że to co robię może się skończyć. Ale zależy to ode mnie. Trzymali mnie tam trzy dni. Na trzeci dzień poszedłem z nimi do kościoła na nabożeństwo. Było tam dużo osób, spotkałem paru kolesi, z którymi kiedyś wariowałem, było dużo osób które miało podobne życie do mnie. Oni wszyscy mówili mi, że to gdzie są dzisiaj zawdzięczają Jezusowi. Byłem pod wrażeniem, nie wiedziałem co robić, znałem niektórych i wiedziałem jacy wcześniej byli, nie mogłem w to uwierzyć. Jak zawsze na wszystko miałem wytłumaczenie i odpowiedź, to wtedy nie miałem nic, poczułem się jakoś dziwnie. Po miesiącu czasu oddałem swoje życie Jezusowi, od tamtej pory minęły cztery lata i mogę powiedzieć z pewnością jakiej nigdy przedtem nie miałem, że nie żałuję tego. Dzisiaj mam przyszłość o jakiej kiedyś mogłem tylko pomarzyć, bo nic mi nigdy nie wychodziło. Mam dwadzieścia trzy lata i tyle radości, miłości, troski, pewności w przezwyciężeniu każdego problemu, bo wiem komu oddałem życie i On od tamtej pory się mną opiekuję. Wyjechałem z miasta, i kiedy wróciłem po dziewięciu miesiącach okazało się, że wszyscy moi koledzy myśleli że ja siedziałem. Gdy im powiedziałem że nie, że się nawróciłem, nie mogli w to uwierzyć, mówili mi że wszyscy moi kumple, ale nie ja, to nie było dla nich możliwe. To jednak była prawda, opowiedziałem im jak to się stało, gdzie jestem, co robię. Niektórzy płakali, życzyli powodzenia, a takich szczęśliwych nie widziałem ich nigdy wcześniej. Przebaczyli mi, a ja im, przebaczyłem również mojej macosze, mój ojciec był szczęśliwy, a ja byłem dumny z Jezusa, że sam mogłem się pochwalić czymś lepszym niż tym, że dałem komuś w mordę. Teraz mogę mówić że jestem inny a stało się tak dzięki Jezusowi. Diabeł jednak próbował mnie jeszcze ściągnąć na ziemie. Po dwóch latach przyszły do mnie papiery z sądu , jakieś stare sprawy z wyrokiem i terminem zgłoszenia do więzienia. Ja się nie bałem, wiedziałem że Jezus się zatroszczy o to, bo mu ufam. Napisałem odwołanie do sądu i po miesiącu miałem wezwanie na wokandę. Gdy wtedy opowiedziałem o sobie i o tym jak Jezus zmienił moje życie, to On przyznał się do mnie i nie poszedłem siedzieć, dostałem wyrok w zawieszeniu. Do dzisiaj nie wiem jak mu za to dziękować, to normalnie nie jest możliwe. Jezus pokazał mi kolejny raz, że z nim mogę wszystko. Życie z Jezusem jest ciekawe każdego dnia przeżywam coś nowego. Nie pisałbym tego, gdybym nie doświadczył tego sam.

Wiem, że Jezus może wyciągnąć Ciebie z każdego problemu, sytuacji jeszcze gorszej od mojej, z każdego nałogu, bo on jest wielki i swoja śmiercią na krzyżu umarł za nasze grzechy i przezwyciężył je tam. Nie musisz już tak żyć, on może zmienić twoje życie, tak jak moje zmienił. Dla niego nie ma lepszych i gorszych, wszyscy są równi. Tylko musisz mu zaufać i uwierzyć. Gdy powierzysz mu swoje życie, mówię szczerze, nie zawiedziesz się. Mówię Ci to, bo sam tego doświadczyłem. Wierzę, że spotkamy się w kościele, będziemy razem opowiadać jaki Jezus jest wielki i wspaniały.

1 komentarz:

  1. W Medziugorje we wspolnocie Cenacolo również słuchaliśmy wiele świadectw. Ta wspólnota pomaga ludziom przemienic swoje życie

    OdpowiedzUsuń