sobota, 25 grudnia 2010

Coroczne objawienie Jakova 25 grudzien 2010r


W czasie ostatniego codziennego objawienia 12 września 1998 r. Matka Boża powiedziała Jakovowi Czolo, że odtąd będzie miał objawienia raz w roku 25 grudnia, na Boże Narodzenie.

Tak się stało również w tym roku.

Matka Boża objawiła się trzymając Dzieciątko Jezus na rękach. Objawienie zaczęło się o 14:25 i trwało 7 min.

Jakov powiedział: „Matka Boża mówiła mi o tajemnicach i na końcu powiedziała: módlcie się, módlcie się, módlcie się.”

Kolędy : Cicha noc + Bóg się rodzi + Wśród nocnej ciszy - Justyna Steczk...

wtorek, 21 grudnia 2010

Medugorje - Modlitwa na Różańcu, nie pozwoli Ci zmarnować życia


Zobacz jak Maryja z Medugorje pomaga w modlitwie na Różańcu. ...
www.przyjaciel.opole.pl/pl/medugorje-z-przyjaciolmi - Kopia

czwartek, 16 grudnia 2010

Adwent - czas oczekiwania

fot. ks. Z. Pytel Kiedy dni stają się coraz krótsze, a noce coraz dłuższe, w przejściu z jesieni do zimy - przeżywamy okres kościelnego roku liturgicznego nazywany Adwentem. Określenie "adwent" pochodzi od łacińskiego wyrazu adventus i oznacza "przyjście".

Najstarsze ślady Adwentu, jako czasu oczekiwania na przyjście Zbawiciela, sięgają IV w. Nie od razu obowiązywał on w całym Kościele - najpierw w Hiszpanii i Galii. Początkowo był przygotowaniem na święto Epifanii (Objawienia Pańskiego), a dopiero od V wieku na święto Bożego Narodzenia. W VI wieku okres ten obchodzony był w Rzymie na dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem. Czas jego trwania nie był więc ściśle ustalony.

Nie zawsze też Adwent posiadał charakter pokutny. Gdy papieżem był Grzegorz Wielki (540-604), polegał na czterotygodniowym, liturgicznym przygotowaniu na przyjście Pana.

Dopiero od VIII w. nadano mu charakter pokutny, co znalazło swój wyraz w fioletowym kolorze szat liturgicznych, opuszczeniu radosnego hymnu "Chwała na wysokości Bogu" w Mszy św., ograniczeniu ozdób i muzyki w kościele.

Po reformie roku liturgicznego w 1969 r., okres ten posiada charakter pobożnego i radosnego oczekiwania, kiedy z tęsknotą wołamy: "Przyjdź, nie zwlekaj! Przyjdź i oświeć nas! Naucz nas dróg swoich!".
Historię narodu żydowskiego określamy najkrócej jako dzieje ludu oczekującego na przyjście Mesjasza. Od bram raju aż do betlejemskiej groty towarzyszyła dziejom żydowskim obietnica. Nauczycielami i stróżami świętego oczekiwania byli prorocy. Jeden z nich, Micheasz, tak wyraził własne i narodowe tęsknoty: "Ale ja wypatrywać będę Pana, wyczekiwać na Boga zbawienia mojego" (Mi 7,7), prorok Izajasz zaś wołał: "Obyś rozdarł niebiosa i zstąpił" (Iz 63,19).
Wieki historii ostudziły żar tęsknoty i naród wybrany przestał czuwać, nie zauważył więc spełnionej przez Boga obietnicy. Dlatego tym donioślej dziś Kościół nawołuje swych wiernych: "Czuwajcie! Czuwajcie!". To przypomnienie i wezwanie do czuwania, przewijające się na kartach Pisma Świętego, weszło do liturgii Kościoła. To właśnie czuwanie wyprowadzało pierwszych mnichów na pustynię, by tam oczekiwali przyjścia Pana.

Wezwanie "Czuwajcie!" bliskie było ludziom średniowiecza. Nieustanna gotowość i myśl o Sądzie Bożym związanym z drugim przyjściem Chrystusa kazały ówczesnemu człowiekowi ubrać włosienicę, narzucić sobie surową ascezę, podjąć pokutę wielu wyrzeczeń. Wezwanie "Czuwajcie" przeniknęło twórców: Dantego i Michała Anioła i zachęciło ich do ukazania przejmującej wizji Sądu Ostatecznego.


Dziś Adwent ma podwójny charakter. Jest czasem przygotowania do uroczystości Bożego Narodzenia, przez które Kościół czci pierwsze przyjście Syna Bożego do ludzi, ale zarazem jest okresem, w którym, wspominając to przyjście, oczekujemy drugiego, jakie będzie miało miejsce u kresu dziejów ludzkości.
Liturgia Adwentu ukazuje nam dwie wielkie postaci: proroka Izajasza i św. Jana Chrzciciela. Pierwszy, uosobienie tęsknoty Starego Testamentu, jest prorokiem, który zostawił najwięcej proroctw związanych z Mesjaszem. Jan Chrzciciel nie tyle przepowiada, ile wskazuje na osobę Jezusa, który jako Zbawiciel i Odkupiciel już przyszedł i niedługo rozpocznie swą misję. Św. Jan Chrzciciel swoim życiem i słowem uczy wiernych, w jaki sposób należy przygotować się na przyjście Pana: przez pokutę, zerwanie z grzechem, powstanie z nałogów, słowem - ze starego człowieka przeobrażenie się w nowego, na wzór samego Chrystusa.
Święty czas adwentowy jest także przypomnieniem pewnej prawdy, ogarniającej całe dzieje ludzkie, że Chrystus przyjdzie powtórnie, aby chwałą zmartwychwstania umarłych zakończyć dzieje świata. Zapowiadał przecież: "Przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem" (J 14,3). Kiedy odszedł, strapieni apostołowie usłyszeli potwierdzenie tej zapowiedzi: "Ten Jezus, wzięty od was do nieba, przyjdzie tak samo, jak widzieliście Go wstępującego do nieba" (Dz 1,11). A zatem On przyjdzie, dlatego życie całego świata, życie każdego z nas jest czekaniem na Jego przyjście, jest adwentem przed tym powtórnym i ostatecznym przyjściem Chrystusa.
Przeżywanie Adwentu powinno nas mobilizować do uporządkowania swego wnętrza tak, aby powitać Pana czystym sercem. Każdy Adwent to czas nawrócenia, by jeszcze raz, ale już głębiej i pełniej, przebyć drogę Jezusa, która jest drogą Kościoła w rozpoczynającym się roku liturgicznym.
Adwent to oczekiwanie w ciemnościach symbolizujących człowieka pogrążonego w grzechu, szukającego ratunku i światła. Tym światłem jest dla nas Matka Jezusowa, jasna Jutrzenka, Zorza rano powstająca, która błądzących prowadzi ku niebu, ku zbawieniu. Ją szczególnie uwielbiamy w Adwencie, zwłaszcza przez nabożeństwa roratnie.

Ona jest jakby drabiną Jakubową, po której zeszło na ziemię Zbawienie. Ona jest biblijną tęczą, zapowiadającą pojednanie, kres gniewu i kar. Ona, wybrana na Matkę Zbawiciela, zapowiada koniec nocy oczekiwania i bliskość wschodu Jego przyjścia. Ona w noc betlejemskiego cudu poda nam od żłóbka swego Syna, byśmy napełnieni Jego łaskami, szli przez życie ku wiekuistemu szczęściu.

Jan Uryga

sobota, 11 grudnia 2010

Swiadectwo

Swiadectwo Vicki (1)Medjugorje (Polska ...
9 minut(y) - 27 Gru 2008
Przesłany przez: DzieckoNMP

youtube.com

piątek, 10 grudnia 2010

Krzyż


Góra Krizewac w Medugorje, to miejsce modlitwy i spotkania z Bogiem.

Panie bądź uwielbiony w Krzyżu który dopuszczasz w naszym życiu, bądź uwielbiony w cierpieniu, które uszlachetnia nasze serce i zbliża do Ciebie.

Akt oddania się Niepokalanemu Poczęciu


Maryjo Niepokalana, oddaję się Tobie tak ufnie, jak oddał się Tobie sam Bóg.Wraz z Tobą pragnę Mu - za Jego łaską - odpowiedzieć na Jego miłość do człowieka.Ty całą swą istotą rodzisz Chrystusa i utożsamiasz nas z Nim, kształtując na Jego obraz i podobieństwo.
Ucz nas codziennego, konkretnego przylgnięcia do zbawczego planu Twego Syna i prowadź do zjednoczenia z Nim.
Ojcze Niebieski, Ty w Maryi starłeś szatana i utworzyłeś "nowego człowieka", aby zwyciężał zło mocą Niepokalanego Poczęcia.
Niech Ono zatryumfuje nad światem, niech ogarnie każde serce, aby umiało tak Ci zawierzyć jak zawierzyła Maryja.
Ty Boże, w Trójcy Jedyny, oddałeś się stworzeniu w Duchu Świętym, aby odnowić oblicze ziemi.Oto ja, wraz z całym stworzeniem, oddaję się Tobie w tymże Duchu, w niezgłębionej tajemnicy Niepokalanego Poczęcia. Łączę się z FIAT Maryi i wraz z Nią, w Niej, przez Nią i jak Ona oddaję Ci moje życie, abyś w nim i przez nie wypełnił swój zamysł względem świata.
Zapal ogniem Ducha Świętego moje serce i niechaj od niego zapłoną wszyscy, których postawisz na mojej drodze.

Amen.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Podczas pobytu w Kanadzie


Podczas pobytu w Kanadzie odbyło się także spotkanie z członkami pielgrzymki do Medugorja i Polski (która odbyła się w czerwcu br.) Dziękuję Ci Panie za ludzi, których stawiasz na mojej drodze. Proszę błogosław im każdego dnia.

piątek, 3 grudnia 2010

Orędzie Matki Bożej przekazane Mirjanie dn. 2 grudnia

Our_Lady81.jpg''Drogie dzieci, dziś modlę się tutaj z wami, byście znaleźli siłę i otworzyli swoje serca, a w ten sposób poznacie ogromną miłość Boga, który cierpi. To dla Jego miłości, dobroci i łagodności jestem z wami. Zachęcam was, aby ten szczególny czas przygotowania był czasem modlitwy, pokuty i nawrócenia. Dzieci moje, potrzebujecie Boga. Nie możecie iść naprzód bez mojego Syna. Kiedy zrozumiecie i zaakceptujecie ten fakt, urzeczywistni się to, co zostało wam obiecane. Za sprawą Ducha Świętego, w waszych sercach narodzi się Królestwo Niebieskie. Do tego was prowadzę. Dziękuję wam...''

poniedziałek, 29 listopada 2010

Swiadectwo Marka

Korzenie mojej narkomanii sięgają głębiej aniżeli pierwsze wstrzyknięcie sobie heroiny. Moi rodzice na swój sposób kochali mnie i chcieli dla mnie jak najlepiej.

Byli zawsze zapracowani i zatroskani przede wszystkim o dobra materialne. Cierpiałem mocno z tego powodu, bo bardzo kochałem ojca. Chociaż byliśmy rodziną katolicką, to jednak Pan Bóg i sprawy duchowe były zepchnięte daleko na margines naszego życia.

Prawie nigdy wspólnie nie modliliśmy się. Szliśmy wprawdzie w niedzielę na Mszę św., ale każdy osobno. Tato jechał sam swoim samochodem, a mama swoim, a po powrocie do domu często kłócili się ze sobą.

Byliśmy bogaci i nic nam nie brakowało, jednak atmosfera w rodzinie była napięta i nerwowa. Wszystko to, z biegiem czasu sprawiło, że coraz bardziej traciłem zaufanie do moich rodziców. Natomiast szukałem oparcia w grupie starszych kolegów z ulicy, którzy mi imponowali swoim zachowaniem i sposobem bycia. Chciałem ich naśladować.

Pod ich wpływem w wieku 14 lat po raz pierwszy zapaliłem papierosa. Bardzo szybko stałem się nałogowym palaczem. Kiedy późnym wieczorem wracałem do domu, moja mama wyczuwała, że mam ubranie przesiąknięte dymem. Na pytanie czy palę, stanowczo zaprzeczałem, kłamiąc, że byłem tylko z kolegami w barze i stąd ten zapach.

Gdy miałem 15 lat przestałem słuchać moich rodziców. Chciałem być wolny i niezależny, a wolność rozumiałem jako nieograniczoną możliwość robienia wszystkiego, na co miałem ochotę. Poddałem się skrajnemu lenistwu, co sprawiło, że zacząłem przeżywać okresy zniechęcenia i wielkiej nudy. Robiłem tylko to, co mi się podobało.

Zaniedbywałem naukę, uciekałem od wysiłku i odpowiedzialności. Szukałem ciągle nowych przyjemnych wrażeń.

Starsi koledzy szybko wprowadzili mnie w świat pornografii i pierwszych doświadczeń seksualnych. Początkowo krępowałem się i miałem wyrzuty sumienia, lecz przełamywałem psychiczne opory. Za wszelką cenę chciałem zaimponować moim kolegom, oraz czuć się przez nich akceptowanym, dowartościowanym, i dlatego brnąłem w tym bagnie coraz dalej. W głębi mojego serca tęskniłem jednak za wielką miłością. Chciałem kochać i być kochanym. Odczuwałem dziwny niepokój i bolesną pustkę, która się potęgowała i była trudna do zniesienia. Szczególnie nasilało się to, po różnych seksualnych wyskokach.

Gdy miałem 16 lat przeżywałem właśnie takie okresy psychicznego dołka. Chcąc się z nich wydostać, zacząłem sięgać po alkohol i różne pigułki. Ponieważ nie przynosiło to spodziewanych rezultatów, pewnego dnia po raz pierwszy w życiu zdecydowałem się wziąć marihuanę. Przeżyłem chwilową ulgę, odprężenie. Doświadczyłem co to znaczy być na „high'u”, ale kiedy „high” minął, rzeczywistość okazała się jeszcze boleśniejsza. Rodziło się więc pragnienie, żeby ponownie zażyć i przeżyć kolejny psychiczny odlot.

Z czasem marihuana stała się za słaba i już mi nie wystarczała, zacząłem więc brać heroinę. Nie uważałem siebie wtedy za narkomana. Sądziłem, że to jest nie możliwe, żebym kiedykolwiek mógł się nim stać. Uważałem się za lepszego, inteligentniejszego od innych, oraz że byłem w stanie w każdej chwili zaprzestać brania narkotyków.

Jednak w miarę upływu czasu, gdy coraz częściej wstrzykiwałem sobie heroinę, zacząłem się niepokoić. Zapotrzebowanie na narkotyk rosło we mnie w zastraszającym tempie. Doszło do tego, że heroina stała się moim największym, codziennym pragnieniem, a jej kupno i wstrzyknięcie najważniejszą czynnością dnia. Suma jaką potrzebowałem na jej zakup dochodziła do około 500 dolarów dziennie. Znalazłem się na samym dnie uzależnienia. Aby zaspokoić narkotykowy głód byłem skłonny uczynić wszystko. Straciłem wszelką ludzką godność, nie miałem woli i siły do niczego, kradłem, kłamałem, wyłudzałem pieniądze, rozprowadzałem narkotyki, wynosiłem z domu, co się dało, byle tylko zdobyć konieczną sumę pieniędzy na kolejną dawkę heroiny.

W ciągu 6 lat narkotyzowania doprowadziłem siebie do takiego stanu wyniszczenia, że ważyłem już tylko 50 kg. Moi rodzice byli zdesperowani. Kilkakrotnie, pod przymusem, odsyłali mnie do szpitala na odtrucie organizmu i terapię. Jednak po powrocie do domu, w krótkim czasie na nowo wpadałem w ciąg narkotykowy, bo narkomania jest przede wszystkim chorobą ducha i bez przyjęcia miłości Jezusa nie może być pełnego uzdrowienia.

Dzisiaj, dziękuję Bogu za to, że rodzice spotkali s. Elwirę i posłuchali jej rady, aby powiedzieć mi, że wyrzucą mnie z domu, jeżeli nie zgodzę się na pobyt we wspólnocie „Cenacolo” w Medjugorje. Na dodatek pojawiło się widmo śmierci z przedawkowania. Chociaż przerażała mnie ta myśl, to jednak nie miałem zamiaru rezygnować z heroiny. Kiedy rodzice oznajmili mi swoją decyzję, wtedy bardzo się wystraszyłem. Widziałem, że mam do wyboru: życie na ulicy lub pobyt we wspólnocie w Medjugorje. Postawiony w takiej sytuacji, musiałem się zgodzić.

Nigdy nie zapomnę tego dnia, kiedy po raz pierwszy przyjechałem, aby zobaczyć jak wygląda życie we wspólnocie „Cenacolo”. Wysiadłem z samochodu z papierosem w ustach, a jeden z chłopaków z oddali krzyknął do mnie:

- Tu nie można palić.

Pomyślałem sobie wtedy, że ja do takiej wspólnoty się nie nadaję. Wróciłem więc do samochodu, w którym siedziała moja siostra. W międzyczasie chłopak ten podbiegł do mnie i zaczął życzliwie rozmawiać. Położył swoją rękę na moim ramieniu i poprowadził w głąb pomieszczeń. Przechodząc zobaczyłem ciężko pracujących chłopaków, z których emanowała radość i niespotykany entuzjazm. Wielu z nich pracując, śpiewało.

Wydawało mi się to bardzo dziwne, że tacy jak ja, narkomani, tryskają tak wielką radością życia. Widząc to wszystko, zrodziło się we mnie pragnienie, aby całkowicie zmienić swoje życie.

Niestety, po powrocie do domu, nie wytrzymałem i znowu sięgnąłem po heroinę. Musiały upłynąć trzy miesiące, zanim mogłem tu ponownie wrócić i zamieszkać na stale.

Kiedy wreszcie przyjechałem z zamiarem pozostania, chłopcy przyjęli mnie bardzo serdecznie. Zaczął się mną opiekować tak zwany „anioł stróż”. Zabrali mnie ze sobą na modlitwę różańcową w kaplicy. Widok modlących się na klęcząco narkomanów był dla mnie prawdziwym szokiem. Nie rozumiałem, co to wszystko znaczy. W trakcie odmawiania kolejnych „Zdrowaś Maryjo” zaczęły się rodzić we mnie wątpliwości: po co ja tu w ogóle przyjechałem? Ja nie chcę mieć z tymi świętoszkami nic wspólnego.

Chciałem natychmiast wyjechać. Jednak mój „anioł stróż” cały czas był przy mnie. Kiedy szliśmy spać, był ze mną, kiedy wychodziłem do toalety, nie odstępował mnie na krok. Kiedy pracowałem, był przy mnie. Kiedy nocą przeżywałem straszne bóle głodu narkotykowego, on mi bez przerwy towarzyszył. Takie jest zadanie „anioła stróża”. Jestem pewien, że gdyby nie jego obecność i poświęcenie, to natychmiast uciekłbym stamtąd.

Dzisiaj dziękuję Bogu, że dał mi takiego opiekuna.

Wspólnota „Cenacolo” przygarnęła mnie z prawdziwą matczyną troskliwością. W ten sposób doświadczyłem niezwykłej dobroci i zatroskania Boga o mnie. W miarę upływu czasu „anioł stróż” już nie towarzyszył mi z taką skrupulatnością, jak na początku.

Coraz bardziej rosło do mnie zaufanie i powoli zaczęto powierzać mi różne zadania, obowiązki, a po kilku miesiącach sam musiałem zostać „aniołem stróżem” dla kogoś, który, podobnie jak ja wcześniej, przeżywa narkotykowy głód, nie może w nocy spać, ciągle mówi o narkotykach, chce uciekać, a ja muszę cały czas przy nim być, pilnować, przekonywać.

Okres ciągłego pilnowania trwa zwykle od 15 dni do dwóch miesięcy. Każdy przypadek jest inny. Kiedy narkoman zacznie normalnie spać, chętnie pracować i modlić się, jest to znak, że najtrudniejszy okres się kończy. Wreszcie przychodzi taki dzień, kiedy patrząc ci prosto w oczy, mówi:

- Dziękuję, żeś mnie przez cały ten czas pilnował i byłeś przy mnie, bo sam nie dałbym rady a, dzięki tobie, jestem tutaj i uwolniłem się z piekła narkotyków.

Właśnie ta wdzięczność jest największą zapłatą za cały trud bycia „aniołem stróżem”.

Myślę, że największym dobrodziejstwem bycia w naszej wspólnocie, jest szkoła życia, której najważniejszym celem jest pomoc narkomanom, aby przez modlitwę, doświadczyli radości spotkania z żyjącym Jezusem.

Wspólnota nasza spełnia niezastąpioną rolę, polega ona na tym, że od samego początku całkowicie akceptuje przychodzącego narkomana i przygarnia go, takim jaki jest. Nikt ci się nie pyta, ile masz pieniędzy, czy jesteś biały lub czarny, jakie masz wykształcenie. Patrzą tylko z miłością w twoje oczy i akceptują cię, takiego, jaki jesteś. Od samego początku musisz jednak całkowicie podporządkować się panującemu tam regulaminowi. Nie ma radia i telewizji, nie można w ogóle palić i pić żadnych napojów alkoholowych. Cały dzień wypełniony jest modlitwą i ciężką fizyczną pracą. Nikt z przebywających tutaj nie płaci za swój pobyt, bo żyjemy całkowicie ufając Bożej Opatrzności. Wspólnota akceptuje, stymuluje i uczy kochać. Nikt z narkomanów, którzy tutaj przychodzą, na samym początku nie twierdzi, że wierzy w Boga. Również wspólnota od nich tego nie żąda. Uczy tylko modlić się.

S. Elwira nakazuje modlić się i to na kolanach. Mówi:

- Najpierw módl się, a wiara przyjdzie później. Nie musisz wierzyć, ja będę wierzyć za ciebie, ale ty musisz się modlić.

S. Elwira nie pyta się, czy kochasz, ale przez modlitwę uczy cię być blisko Jezusa.

Bo ona wie, że jedyną skuteczną terapią dla narkomanów jest tylko Jego miłość.

Przez trud codziennej, wytrwałej modlitwy i ciężkiej pracy otwieramy się na przyjęcie Jezusowej miłości, która daje nam niezwykłą radość i wyzwala z wszelkich uzależnień. Dla lekarzy i terapeutów leczących narkomanów, wspólnoty „Cenacolo” są niewytłumaczalnym fenomenem. Jedynym sposobem leczenia jest tutaj tylko modlitwa i praca, bez pomocy lekarstw i specjalistów. Wyniki są rewelacyjne, prawie 100% uzdrowionych. Wynika z nich, że jedyną w pełni skuteczną terapią dla narkomanów jest miłość Jezusa.

Po 6 latach pobytu w tej wspólnocie mogę powiedzieć, że Jezus wyzwolił mnie z piekła narkotyków, dokonał cudu wskrzeszenia mnie do nowego życia zarówno na płaszczyźnie fizycznej jak i duchowej.

Nigdy nie przestanę dziękować Bogu za Jego niepojętą miłość, za to, że mnie stworzył, podniósł z samego dna zniewolenia stawiając s. Elwirę na drodze mojego życia.


Marco

m się Kuba mam 23 lata. Jestem teraz członkiem kościoła "Spichlerz" w Warszawie. Jestem dumny z tego że mogę być tam, ponieważ moje życie nie było takie jak teraz. Żyłem w rodzinie średnio ustawionej, mój ojciec pił, matka nie miała predyspozycji do opiekowania się mną. Gdy miałem dwa lata rozwiedli się. Przez kolejne dwa lata mieszkałem sam z ojcem, zajmowała się mną sąsiadka jak tylko miała czas, ale miała go bardzo mało że praktycznie nie było jej, przez te dwa lata przebywałem sam w domu, bo tato pracował na dwie, czasami trzy zmiany na kopalni. Gdy miałem cztery lata Tato poznał kobietę. Któregoś dnia spytał mnie czy chciałbym ją za mamę, zgodziłem się wtedy, bo myślałem że naprawdę mi zastąpi mamę. I tak było dopóki nie urodziła się moja siostra, miałem wtedy siedem lat, od tamtej pory moje życie zmieniło się w piekło. Tato przyjeżdżał do domu z pracy pijany i były tylko wojny, to o mnie, to niego, a gdy przebywał w pracy, macocha wyżywała się na mnie. Gdy tato miał nockę to dochodziło do takich scen, że była wstanie mnie budzić o północy i rzucać mną po ścianach. Tacie nic nie mówiłem, bo bałem się, że i on mnie jeszcze znienawidzi..

Od tamtej pory zacząłem czuć nienawiść do niej .Zacząłem wtedy uciekać z domu, bo wolałem mieć spokój, ale wracałem jak był tato, albo po północy bo bałem się jakiś duchów. Gdy którejś nocy schowałem się pod połamanymi drzwiami i przespałem całą noc, zauważyłem że nie stało mi się nic - od tamtej pory zacząłem nie przychodzić na noc. Przyprowadzała mnie policja, sąsiedzi których tato prosił żeby mnie szukali. Z czasem zacząłem poznawać kolesi, którzy uczyli mnie jak przetrwać na ulicy. Wtedy mi zaczęło się to podobać, że jestem przez kogoś akceptowany. Tak zacząłem się uczyć jak kraść, być twardym, palić i pić, myślałem że przez to jestem kimś.

Gdy te wszystkie sztuki poznałem i byłem w tym dość dobry, wszyscy starsi koledzy zaczęli mnie bronić, chwalić, wtedy dopiero odczułem że jestem kimś, i że jestem tu zauważany. Ale jak to w świecie nic za darmo, musiałem z czasem robić różne skoki , kradzieże, oraz wynosić pieniądze z domu. W szkole byłem uważany za najgorszego, a ja sam uważałem się za najlepszego bo nie było takiego który mi by podskoczył, dorównał, bo miałem duże plecy, czasem przychodzili po mnie do szkoły. Wszystkie koleżanki mówiły mi żebym przestał, że jestem jeszcze mały, czemu ja palę, pije przecież ja nie muszę tego robić. A ja odpowiadałem, że w domu mnie nie kochają, za to na ulicy mam szacunek. W domu było coraz gorzej, macocha zaczęła mi zakładać sprawy sądowe, mówiąc że nie należe do "naszej" rodziny. Gdy miałem dziesięć lat trafiłem do Zakładu Wychowawczego, macocha wygrała to starcie, obiecałem wtedy sobie: jak wyjdę to ją zabiję. W zakładzie zamiast się zmieniać zacząłem być jeszcze gorszy. Tam dopiero nauczyłem się jeszcze lepiej kraść, bić się i walczyć o przetrwanie. Tam mnie nauczyli że życie polega na tym żeby pokazać wszystkim że jestem kimś. Na tym budowałem swoje życie, to był mój cały pobyt w zakładzie.

Po roku czasu trafiłem do Zakładu Poprawczego za kradzieże, rozboje, ucieczki itp. i tam właśnie zaczęły działać te metody których uczyłem się wcześniej przez rok. Byłem wtedy dumny z tego, że mówią o mnie że jestem świr, że mam sprawę za sprawą. Tak mijały lata, a ja byłem coraz gorszy, i zamiast zmiany na lepsze (podobno tak jest w zakładzie, że człowiek wychodzi lepszy), to byłem jeszcze lepszy, ale w kradzieżach, w pobiciach, w przekrętach. W 1995 roku złapała mnie policja w Wrocławiu za dość poważne przestępstwa, jak rabunki z bronią, kradzieże, włamania, a przede wszystkim za kolejną ucieczkę z zakładu. Byłem wtedy prawie rok na ucieczce. Gdy przewozili mnie konwojem, w Łodzi, w areszcie spotkałem swojego kolegę, z którym chodziłem do szkoły. Ja wtedy jechałem na południe do Gliwic, a on gdzieś na północ i tak sobie opowiadaliśmy sobie co się działo przez ten czas kiedy się nie widzieliśmy. Po godzinie on pojechał, a ja zacząłem myśleć nad moim życiem, że przez ten cały czas moje życie to jedna wielka ucieczka przed policją i ukrywanie się, ile ja czasu tak będę żył? Pomyślałem sobie, że w końcu czas wziąść się w garść. Przywieźli mnie do Policyjnej Izby Dziecka, tam spędziłem dwa tygodnie, bo czekałem na kolejne przeniesienie mnie do innego zakładu. Oczywiście wszyscy strażnicy mnie tam znali i wiedzieli za co i skąd mnie przywieźli. Mówili, że teraz sobie nagrabiłem i że trafie do kryminału. Po dwóch tygodniach przyjechała po mnie policja z mojego miasta, i jak zwykle "mój" policjant, który zajmował się mną od początku. On też mówił mi, że teraz już przegiąłem i kryminał mam gwarantowany. Przywieźli mnie do zakładu poprawczego w moim mieście.

Przez kolejne dwa miesiące byłem na schronisku czekając na sprawę w sądzie. Parę razy byłem w domu. Tato miał swój zakład, dom, i mówił mi że czeka na mnie jak wyjdę i że tęskni za mną. Nie mogłem w to uwierzyć, że po tym wszystkim co narobiłem, że przez tyle lat niewidzenia się, i pomimo to co o mnie słyszał, chciał żebym wrócił do domu. Był to dla mnie wielki szok, że po tym wszystkim chce mnie widzieć, rozmawiać ze mną. Od tamtej chwili postanowiłem się zmienić. Tymczasem po dwóch miesiącach miałem sprawę w sądzie na którą czekałem. Wtedy dowiedziałem się, że grozi mi areszt śledczy. Ale miałem jeszcze ostatnią prośbę, żeby mi dali zakład poprawczy i jaki wyrok będzie, to się poddam, obiecałem zmiany. Sąd się zgodził na moją prośbę. Dostałem pobyt w zakładzie poprawczym do skończenia szkoły i zawodu. Byłem tam dwa lata, skończyłem szkołę podstawową i uzyskania zawodu. Po dwóch latach wyszedłem w końcu na wolność, mając zawód i przyszłość. Pracowałem u taty w zakładzie, zacząłem chodzić do szkoły, miałem normalną dziewczynę na której mi zależało, wszystko zaczęło się układać, ale to nie trwało długo, moja macocha przypomniała mi, że ona i tak mnie nienawidzi. Zaszantażowała moją dziewczynę żeby ze mną skończyła, a ona zrobiła to nic mi nie mówiąc, tracąc ją myślałem że straciłem wszystko. I wtedy znów się zaczęło, powróciłem na całego do interesu, jak to się mówi. Koledzy się ucieszyli, zacząłem pić, kraść, były rozboje. Mój tato był szanowany i poważany w mieście, a ja byłem jego całkowitym przeciwieństwem. Policja była u nas prawie codziennie, albo po mnie, albo mnie przywozili. Zaczęło być znowu głośno o mnie, ja nie zważałem na to, zapomniałem o tym co sobie obiecałem. Znowu sprawa za sprawą, macocha się cieszyła, bo wiedziała, że niedługo trafię do kryminału jak tak dalej będę wyprawiał, dopowiadała jeszcze mojemu kuratorowi. Byłem coraz groźniejszy, nawet dla kolegów, wyzywali mnie od czubków, debili, mówili że mnie nie poznają. Pobicia były już u mnie na porządku dziennym, za byle co, jak mi się tylko podobało to wszczynałem bójki, co raz przychodziłem potrzaskany do domu. Tato wiedział że się gdzieś znowu biłem, pytał mnie tylko kiedy zmądrzeję. Wszyscy odsunęli się ode mnie, nie chcieli mieć ze mną nic do czynienia, mówili, że jestem psychicznie chory, odsyłali do lekarza. Któregoś dnia gdy wracałem z tatą do domu z pracy, ojciec powiedział mi żebym poszedł do kościoła w niedziele i pomodlił się, bo tylko Jezus jest w stanie mi pomóc. Ja go wtedy wyśmiałem, mój ojciec który nie chodzi do kościoła, każe mi iść. Powiedziałem mu żeby zapomniał o tym. Po sześciu miesiącach (a po trzech miesiącach przebywania poza domem gdzie non-stop piłem i kradłem, bo tak moje życie wyglądało wtedy) powiedziałem sobie że tyle starania przez całe moje życie i nic z tego, dalej to samo bagno. Wtedy doszedłem do wniosku że jestem zakałą, że ja tylko kraść, kombinować potrafię, i że nie jestem normalny. Marzenia o normalnym życiu, rodzinie, to nie dla mnie, ja się do tego nie nadaję.

Postanowiłem skończyć ze sobą. Ułożyłem sobie plan że do końca tygodnia będę pił, a później się powieszę, i wtedy byłem z siebie zadowolony, nie będę już nikomu przeszkadzał. Tak właśnie chciałem zrobić, ale zdarzyło się coś, co zepsuło mój plan. Któregoś wieczora jak zwykle wyszedłem z baru na rynek żeby zrobić zadymę i dać komuś w gębę. O dziwo nie było wtedy na rynku żadnego chłopaka, tylko same dziewczyny, a ja dziewczyn nie biłem. Tej nocy, później spotkałem dwie dziewczyny i jedna z nich zaprosiła mnie i mojego kolegę do siebie, a ja oczywiście przyjąłem zaproszenie i poszliśmy. Po drodze mówiła mi o sobie że była narkomanką, że matka ją z domu wyrzuciła, ale teraz się zmieniła, że ma teraz lepsze życie. Mówiła też, że ja jeśli będę chciał to też mogę mieć tak samo jak ona. Myślałem o tym, ale dla mnie to było niemożliwe. Gdy przyszliśmy do domu opowiedziała mi, że jej życie zmienił Jezus, ja ją wyśmiałem. Wtedy ona powiedziała że dla Jezusa jestem nikim, ale On i tak mnie kocha. Zapytałem ją czy wie kim ja jestem, a ona odpowiedziała że wie dobrze, że głośno w mieście o mnie, ale i tak Jezus ma dla mnie inną przyszłość, lepszą. Nie mogłem w to uwierzyć. Na drugi dzień wszyscy wyszli z domu, a ona mnie zamknęła w domu i dalej mówiła o Jezusie, jaki jest dobry i wspaniały. Po południu przyszedł jej kolega który pracował u mojego taty, znaliśmy się, tylko że na zakładzie uważali go za satanistę. On opowiedział mi o sobie i powiedział mi, że i dla mnie Jezus ma przyszłość, on mnie znał i powiedział, że to co robię może się skończyć. Ale zależy to ode mnie. Trzymali mnie tam trzy dni. Na trzeci dzień poszedłem z nimi do kościoła na nabożeństwo. Było tam dużo osób, spotkałem paru kolesi, z którymi kiedyś wariowałem, było dużo osób które miało podobne życie do mnie. Oni wszyscy mówili mi, że to gdzie są dzisiaj zawdzięczają Jezusowi. Byłem pod wrażeniem, nie wiedziałem co robić, znałem niektórych i wiedziałem jacy wcześniej byli, nie mogłem w to uwierzyć. Jak zawsze na wszystko miałem wytłumaczenie i odpowiedź, to wtedy nie miałem nic, poczułem się jakoś dziwnie. Po miesiącu czasu oddałem swoje życie Jezusowi, od tamtej pory minęły cztery lata i mogę powiedzieć z pewnością jakiej nigdy przedtem nie miałem, że nie żałuję tego. Dzisiaj mam przyszłość o jakiej kiedyś mogłem tylko pomarzyć, bo nic mi nigdy nie wychodziło. Mam dwadzieścia trzy lata i tyle radości, miłości, troski, pewności w przezwyciężeniu każdego problemu, bo wiem komu oddałem życie i On od tamtej pory się mną opiekuję. Wyjechałem z miasta, i kiedy wróciłem po dziewięciu miesiącach okazało się, że wszyscy moi koledzy myśleli że ja siedziałem. Gdy im powiedziałem że nie, że się nawróciłem, nie mogli w to uwierzyć, mówili mi że wszyscy moi kumple, ale nie ja, to nie było dla nich możliwe. To jednak była prawda, opowiedziałem im jak to się stało, gdzie jestem, co robię. Niektórzy płakali, życzyli powodzenia, a takich szczęśliwych nie widziałem ich nigdy wcześniej. Przebaczyli mi, a ja im, przebaczyłem również mojej macosze, mój ojciec był szczęśliwy, a ja byłem dumny z Jezusa, że sam mogłem się pochwalić czymś lepszym niż tym, że dałem komuś w mordę. Teraz mogę mówić że jestem inny a stało się tak dzięki Jezusowi. Diabeł jednak próbował mnie jeszcze ściągnąć na ziemie. Po dwóch latach przyszły do mnie papiery z sądu , jakieś stare sprawy z wyrokiem i terminem zgłoszenia do więzienia. Ja się nie bałem, wiedziałem że Jezus się zatroszczy o to, bo mu ufam. Napisałem odwołanie do sądu i po miesiącu miałem wezwanie na wokandę. Gdy wtedy opowiedziałem o sobie i o tym jak Jezus zmienił moje życie, to On przyznał się do mnie i nie poszedłem siedzieć, dostałem wyrok w zawieszeniu. Do dzisiaj nie wiem jak mu za to dziękować, to normalnie nie jest możliwe. Jezus pokazał mi kolejny raz, że z nim mogę wszystko. Życie z Jezusem jest ciekawe każdego dnia przeżywam coś nowego. Nie pisałbym tego, gdybym nie doświadczył tego sam.

Wiem, że Jezus może wyciągnąć Ciebie z każdego problemu, sytuacji jeszcze gorszej od mojej, z każdego nałogu, bo on jest wielki i swoja śmiercią na krzyżu umarł za nasze grzechy i przezwyciężył je tam. Nie musisz już tak żyć, on może zmienić twoje życie, tak jak moje zmienił. Dla niego nie ma lepszych i gorszych, wszyscy są równi. Tylko musisz mu zaufać i uwierzyć. Gdy powierzysz mu swoje życie, mówię szczerze, nie zawiedziesz się. Mówię Ci to, bo sam tego doświadczyłem. Wierzę, że spotkamy się w kościele, będziemy razem opowiadać jaki Jezus jest wielki i wspaniały.

Rozaniec w naszych rekach

Jeżeli się modlicie, szatan nie może wam nic zaszkodzić, ponieważ jesteście dziećmi Bożymi i On nad wami czuwa. Módlcie się i niech różaniec będzie zawsze w waszych rękach jako znak dla szatana, że do Mnie należycie.”

piątek, 26 listopada 2010

Orędzie z 25 listopada 2010r.

„Drogie dzieci! Patrzę na was i widzę w waszym sercu śmierć bez nadziei, niepokój i głód. Nie ma modlitwy, ani zaufania do Boga, dlatego Najwyższy pozwala mi, bym przyniosła wam nadzieję i radość. Otwórzcie się. Otwórzcie wasze serca na Boże miłosierdzie i On da wam wszystko czego potrzebujecie i wypełni wasze serca pokojem, gdyż On jest pokojem i waszą nadzieją. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.”

wtorek, 23 listopada 2010

MOC MODLITWY ROZANCOWEJ



Świadectwo


Wychowani w rodzinach katolickich, w każdą niedzielę uczęszczaliśmy wraz z dwójką dzieci na mszę św., uchodząc za przykładną rodzinę w środowisku. Było dla nas bez znaczenia na ile spóźnimy się, czy usłyszymy całe czytania. Najczęściej staliśmy w kruchcie. Do sakramentów przystępowaliśmy sporadycznie, traktując przy tym spowiedź dość rutynowo. Wkroczyliśmy w świat radiestezji i bioenergoterapii. Nie doszukiwałam się korzenia grzechu. Nie prosiłam Ducha Św. o pomoc w rachunku sumienia. Nie pytałam Boga co jest we mnie grzechem. Opierałam się na moim sumieniu, które w ogóle nie było kształtowane na miarę możliwości i wykształcenia. Wiedza religijna pozostawała na etapie szkoły podstawowej. W domu była widoczna tylko wieczorna modlitwa dzieci - czyli "paciorek", którym zwłaszcza w pierwszych latach życia trochę towarzyszyliśmy. Przygotowanie dzieci do I Komunii Św., zwłaszcza udział w katechezie (1980-82), w salce przy parafii, był dla mnie początkiem nowej ewangelizacji, tematem do wielu refleksji. Rodziło się we mnie sporo dociekliwych pytań, na które nie umiałam wówczas sobie odpowiedzieć. Prosiłam Boga, że jeżeli jest, a to, co Kościół naucza jest prawdą, żebym była szczerze wierząca, a jeżeli nie...


"Na Watykanie w Kaplicy Sykstyńskiej jest ogromny obraz, namalowany na wielkiej ścianie. Przedstawia "Sąd Ostateczny". Mnóstwo postaci: Chrystus, u jego boku Maryja, aniołowie, Apostołowie i rzesze ludzkie, podnoszące się z tej ziemi ku niebu. Ale jeden fragment szczególnie nas zastanawia - oto potężny Duch Boży dźwiga z otchłani człowieka, uczepionego na różańcu!"


W tym czasiedokonano porwania ks. J. Popiełuszki. Ks. Prymas St. Wyszyński wezwał naród do modlitwy różańcowej.


Wówczas wróciły we mnie wspomnienia modlitwy różańcowej w moim rodzinnym domu, kiedy Mama bezsilna wobec nawracającej się choroby Ojca, klęczała razem z nami i odmawialiśmy różaniec - a po Jej policzkach płynęły łzy.


Poruszona tragicznymi wydarzeniami, grozą sytuacji, a potem żalem, że w tak okrutny sposób można zamordować człowieka - księdza - bez namysłu i ja wzięłam do ręki różaniec! W domu zagościła wspaniała atmosfera oraz zrozumienie z mężem, czego wcześniej nie było... Zaczęłam podejrzewać, że były to owoce tej modlitwy. Wkrótce życie potoczyło się starym torem. Jednak codzienne trudy, zgrzyty i kłótnie doprowadziły mnie do mocnego postanowienia, że w intencji naszego małżeństwa - szczególnie męża - muszę odprawić nowennę różańcową przez dziewięć tygodni. W tym czasie przyjechały do Polski dwa małżeństwa z Ruchu Équipes Notre Dame we Francji. Na sąsiedniej ulicy miało miejsce spotkanie Kręgu Ruchu Domowy Kościół (Oaza Rodzin). Mój mąż został poproszony jako tłumacz (wraz z rodziną). Szliśmy niezbyt chętnie, ale nie wypadało nam odmówić.


Pan przygotował nam nową drogę. Radosna atmosfera, pełna miłości, piękne śpiewy, agapa i otwarcie się wspólnoty na innych - zburzyły nasze mury. Marie-Thérese i Dominique dzielili się głęboką wiarą i znajomością Pisma Świętego, które splatały się z problemami życia małżeńskiego, rodzinnego. My, jako "niedzielni katolicy" byliśmy zafascynowani. Po chwili okazało się, że goście z Francji to ludzie szczególni dla nas. Marie-Thérese urodziła się w miejscowości Civray we Francji, tak jak i mój mąż Patrick. Nie pamiętali siebie, ale znali swoje rodziny - rodziców i dziadków. Popłynęły łzy radości. Było to bardzo wzruszające. Mąż wyjechał z Francji (z rodzicami) mając 10 lat!


Zostaliśmy "porwani" mocą Ducha Świętego i nie pytając się nawet o szczegóły formacji weszliśmy do wspólnoty Kościoła Domowego. Po kilku miesiącach przeżyliśmy piętnastodniowe rekolekcje w Krościenku - według kolejnych tajemnic różańca.


Wcześniej, chociaż mieliśmy po 33 lata i studia wyższe, nie było w nas pragnienia, aby poznawać Pismo Święte. Z góry oceniłam, że ewangelie można trochę zrozumieć, ale np. listy? Jakie było moje zdziwienie, kiedy przerabiane tematy w kręgach, według zaznaczonych fragmentów Pisma Św. przynosiły tyle mądrych pouczeń dotyczących małżeństwa wychowania dzieci i osobistej świętości. Przez dwa tysiące lat Słowo Boże jest aktualne, żywe i skuteczne. Modlitwa wspólnoty w językach, dary Ducha Św., to był klucz do otwarcia nowej rzeczywistości mojej wiary. Codzienna eucharystia, lektura Pisma Św. i modlitwa rodzinna po powrocie z Krościenka stały się dla nas regułą.


Wkrótce oczekiwaliśmy na urodzenie trzeciego dziecka. Byliśmy otoczeni przyjaciółmi ze wspólnoty i z nowym duchem przyjmowaliśmy zamysł Boży. Spokój nasz zmącił najpierw Czarnobyl, a potem różyczka, która uniemożliwiła nam wspólny wyjazd na rekolekcje do Częstochowy, również i tym razem z udziałem małżeństw z ruchu Équipes Notre Dame. Mąż pojechał sam, służąc jako tłumacz. Tam od pewnego księdza otrzymał książkę pt. "Zamach na Ojca św. w świetle Fatimy". Nikt nie przypuszczał, że ta lektura miała nas przygotować na bardzo ważne wydarzenie w naszym życiu.


Ja stanęłam w prawdzie, że tu już nie pomogą łzy ani tabletki, a wszystko zależy od Boga.


I tak sporadycznie odmawiany różaniec przeze mnie, czy przez nas razem, zajął centralne miejsce każdego mojego dnia. W wierze spotykałam się z Maryją i Jezusem w kolejnych tajemnicach ich życia. Zbliżało się rozwiązanie. Sięgnęłam po książkę przywiezioną przez męża z Częstochowy. Wydarzenia fatimskie przeniknęły moje serce, umysł i duszę. Długo zostawałam myślami w dolinie Cova da Iria, podczas kolejnych objawień, szczególnie 13.X wobec cudu słońca.


Nadszedł upragniony dzień i na świat przyszedł, pomimo poważnego zagrożenia życia przy porodzie, dorodny syn Dominique. Był to 13 października 1986 roku. Fatima stała się dla mnie rzeczywistością i wezwaniem.


Od tego czasu nie ustajemy w modlitwie różańcowej. Jest to nasza modlitwa, zarówno osobista jak i rodzinna, w której od wieku przedszkolnego bierze udział również Dominique. Mam wrażenie, że miłość do różańca "wyssał z mlekiem matki".


Często dołączaliśmy do tajemnic różańcowych nasze radości i smutki - trudności wychowawcze, czy lęk o przeżycie następnego dnia, kiedy mąż stracił pracę. Zdarzało się, że nie wiedzieliśmy w jaki sposób rozwiążemy walące się problemy, za co przeżyjemy następny dzień, kiedy lodówka była prawie pusta. Pewni byliśmy jednego, że odmówimy różaniec.


Kiedy o 2230, w majowy wieczór, modliliśmy się w tajemnicach radosnych, prosząc szczególnie św. Józefa, który przecież też troszczył się o utrzymanie rodziny, aby uprosił dar dalszej pracy - zadzwonił telefon. Była to pozytywna odpowiedź na złożoną wcześniej ofertę pracy, ratująca naszą rodzinę. Prawdziwe koło ratunkowe!


Różaniec to nie tylko tajemnice radosne. Przyszedł czas na tajemnice bolesne. Kiedy urodziło się czwarte dziecko w Uroczystość NSPJ, jak się okazało dziecko specjalnej troski, chwile buntu i niezrozumienia dotykały serca i myśli... Po co było tyle modlitwy przed rozwiązaniem i Msza św. w grocie narodzenia Pana Jezusa w Betlejem, nowenna sióstr klauzurowych, różaniec. Boże, gdzie Ty byłeś? Może tu był błąd, może tam, może położna... I tu dyskretna odpowiedź z Krzyża - "Ja też nie musiałem". Wtedy zrozumiałam, że Bóg może dać Krzyż jako dar, jako zadanie. Matka Boża fatimska obdarowała nas nie tylko modlitwą różańcową, ale również pokutą! Właśnie znoszenie cierpliwe z poddaniem cierpień i trudności to pokuta, o którą prosiła w 1917 roku Matka Boża Różańcowa.


W tajemnicach bolesnych prosimy o odsunięcie tego kielicha, jeśli taka Boża wola. Prosimy o uzdrowienie Kasi w ranach Jezusa przez Jego gorzką mękę, o męstwo wobec wyszydzenia świata, o "Cyrenejczyków" na drodze oraz klęcząc pod krzyżem o miłosierdzie dla Kasi i dla nas, przez Krew i Wodę, która wytrysnęła z Najświętszego Serca Jezusowego.


Pierwsze zdanie jakie powiedziała Kasia, kiedy miała ponad 5 lat i nauczyła się powtarzać sylabami było:

JEZU UFAM TOBIE


To zdanie, które jest wielką łaską i ma tak ogromną moc stało się jej codzienną modlitwą.


Właściwie, to nie ja nauczyłam ją pierwszych słów. Niespodziewanie zaczęła to robić po szczególnej koronce w godzinie Miłosierdzia. Była cała rodzina, również dziadkowie. Kolejno wszyscy prowadzili dziesiątki Koronki, tylko Kasia tuliła do siebie obrazek Pana Jezusa Miłosiernego (opublikowany w "Miłujcie Się"), po którego promieniach płynęła oleista ciecz. Po południu ćwiczyłyśmy mowę. Zdziwiło mnie, że zaczęła powtarzać sylaby!!! Następnego dnia, podczas cotygodniowej terapii, zwróciła uwagę Pani logopeda: "Czy Pani widzi jak ona językiem rusza? Czy Pani widzi jak ona powtarza?" Odpowiedziałam tylko jedno: "Ja jej tego nie nauczyłam". Na następne zajęcia przyniosłam "Miłujcie się" i dłam świadectwo. Po każdej mszy św. w intencji Kasi, po pielgrzymkach do sanktuariów, po modlitwie rodzinnej zauważyliśmy nowe umiejętności. Uzdrowienie emocjonalne, poprawa pamięci, usprawnienie ruchowe - to przykładowe etapy uzdrawiania Kasi. Wszystkim terapeutom powtarzam: "Pan Jezus uzdrawia, a Pani rehabilituje", bo chociaż jestem pełna uznania dla ogromu pracy pedagogów na wszystkich terapiach, to jednak uważam, że bez Łaski Bożej są progi, których się nie przekroczy. Potrzeba wsparcia nie tylko dla chorego dziecka, ale również dla rodziców i nauczycieli. Dlatego wszystkim opiekunom dzieci specjalnej troski, chorym, mówię: zostawcie radiestetów, bioenergoterapeutów, wróżbiarzy, czarowników. To jest okultyzm. Jezus żyje. Czeka na was, przyjdźcie do Niego ze swoimi problemami, korzystajcie z sakramentów. Jezus, chociaż nie miał specjalizacji, jest najlepszym lekarzem. Leczy nie tylko ciało, ale i ducha.


Dzisiaj pragniemy dzielić się doświadczeniem mocy i łaski modlitwy różańcowej wśród znajomych, we wspólnocie i na rekolekcjach. Dominique zaprasza do serwisu różańcowego w Internecie.

Historia zbawienia zawarta w piętnastu tajemnicach różańcowych może być tematem codziennej pielgrzymki duchowej do Ziemi Świętej i być miejscem spotkań z Maryją, która w każdej tajemnicy przybliża nas do Jezusa.


Odmawiajcie różaniec!

Świadectwa nawrócenia.


Świadectwo Łukasza Z.

W życiu bowiem nie chodzi o to, żeby było łatwiej. Tylko prawdziwiej...
(Agnieszka Bieńkowska)

Pan Jezus powiedział o sobie: "Ja jestem Prawdą, Drogą i Życiem". (J 14,6)


Od najmłodszych lat rodzice w każdą niedzielę prowadzili mnie do kościoła na Mszę św. I chwała Im za to, bo od maleńkości uczyli mnie w ten sposób przyjaźni z Panem Bogiem. Ale mając te kilka lat, tak naprawdę nie miałem pojęcia o Eucharystii i Bogu (może jedynie tyle, ile mówili mi rodzice i czego dowiadywałem się na lekcjach religii oraz w kościele). Kiedy miałem 9 lat, zostałem ministrantem. Już wtedy byłem u stóp Boga, ale nawet o tym nie wiedziałem. Bo tak naprawdę, co w tym wieku mógłbym konkretnego powiedzieć? Cóż, chyba tylko tyle, że stałem przy ołtarzu, nosiłem komrzę i byłem ministrantem dłużej niż inni koledzy. I chwała Panu za to! Cieszyłem się z tego, rodzice mnie chwalili, robiłem postępy jako ministrant, zacząłem pełnić pewne funkcje na Eucharystii. Byłem szczęśliwy! Mając 9 lat, już w jakiś sposób zaufałem Panu!

Ale wszystko było dobrze do pewnego momentu. Do momentu, w którym mój tata nie uległ wypadkowi. Od tego czasu zacząłem toczyć się po równi pochyłej w dół. Bardzo kocham moich rodziców, a tu w jednym momencie mogłem stracić tatę! Był to dla mnie szok! Zacząłem się zastanawiać, dlaczego akurat to musiało się przytrafić mojemu tacie? Dlaczego? Przecież (tak myślałem w wieku ok.11-12 lat) chodziłem na Mszę niedzielną i nie tylko, uczyłem się, pomagałem rodzicom, a tu coś takiego! Zacząłem szukać jakiejś ucieczki od tego wszystkiego i wpadłem w złe towarzystwo, opuściłem się w nauce ( w konsekwencji tego nie zdałem do następnej klasy), oszukiwałem, że wszystko jest dobrze, a tak nie było. Zamiast do szkoły, szedłem z nowymi kolegami gdzieś do parku, na ławkę, a tam zacząłem palić papierosy i pić najtańsze wina. Jednym słowem schodziłem na dno. Trwało to długo, a o wszystko obwiniałem nie kogo innego, jak samego Jezusa! No bo przecież to On zawsze mówił, że będzie dobrze, że nic złego nam się nie stanie. A jednak się stało. Nie przyjmowałem pomocy od nikogo! I było mi z tym dobrze! Bo cóż mogłem chcieć więcej: wyróżniałem się w szkole tym, że znam osoby, których się wszyscy boją. Mnie też zaczęli podobnie odbierać. Paliłem, wieczorami byłem na dworze, a jak nie chciało mi się iść do szkoły, to szedłem gdzieś na ławkę. Podobało mi się to. W tym czasie w ogóle zaprzestałem chodzenia do kościoła i na religię. Stwierdziłem: po co? Przecież i tak mi tam nikt nie pomoże. Mam siedzieć i udawać, że słucham, jak ksiądz gada to, co i tak mi nie jest potrzebne do szczęścia? Ja swoje szczęście miałem w parku na ławce. Czułem się wolny, miałem to, co chciałem. Tak żyłem...

I pewnego wieczoru, idąc z psem, spotkałem kolegę z klasy, po którym nie spodziewałbym się, że on wieczorem będzie gdziekolwiek szedł, skoro nawet po lekcjach nie chciał nawet na chwilę wyjść na dwór. Zaczęliśmy rozmawiać, ponieważ zdziwiło mnie to, że on gdzieś idzie. Powiedział mi, że idzie do kościoła, na spotkanie z innymi młodymi ludźmi (rówieśnikami i starszymi). I od razu zaproponował mi, abym poszedł z nim. Mówił, że będzie fajnie i pomodlimy się, pośpiewamy itp. A ja mu na to: "Stary, dzięki, ale trafiłeś pod zły adres. Mnie kościół nie jest potrzebny do szczęścia. Ja swoje szczęście znalazłem gdzie indziej". Ale on nie dawał za wygraną. Stał i zachęcał mnie. Dla odczepki powiedziałem, że się zastanowię. W międzyczasie dzwonił, informował, że są spotkania, żebym przyszedł. Po kilku tygodniach zaczęło mnie to wszystko wkurzać. Ciągle telefony, żebym poszedł na to spotkanie. W końcu umówiłem się i poszedłem z nim na spotkanie Diakonii Nastolatków. Przyszedłem i usiadłem. Wszyscy byli dla mnie bardzo mili. Zaczęli śpiewać, a co najważniejsze, zaczęli się modlić. Tyle tylko, że modlitwa była spontaniczna. Nie mogłem w to uwierzyć. Stwierdziłem, że to miejsce nie jest dla mnie, że to jakaś sekta! Pomyślałem. NIE! Dziękuję, nie chcę do sekty należeć! Wstałem i wyszedłem. Kolega do mnie podbiegł, a ja mu od razu powiedziałem, że na żadną sektę nie będę chodził. Dopiero wtedy mi wyjaśnił, na czym polega modlitwa spontaniczna. Po pierwszym spotkaniu nic do mnie nie dotarło, ale poznałem nowych ludzi i stwierdziłem, że raz w tygodniu mogę poświęcić 2 godziny na spotkania. To, co mnie ciągnęło do Diakonii na początku, to ludzie, którzy tam byli i atmosfera, jaka tam panowała. Na początku chodziłem tylko dlatego. Z czasem jednak odkrywałem nowe rzeczy. Odkrywałem to, co dobre, to, co uszczęśliwia, to, co jednoczy wszystkich chrześcijan - miłość Jezusa.

Ale był to nadal czas, w którym wybierałem: ławka, park czy Diakonia, Kościół, a co za tym idzie - Jezus? W tym czasie tata wracał do zdrowia. Mnie zaczęło się układać w szkole. Dostrzegłem, że chodząc na spotkania Diakonii, wszystko zaczęło się "prostować". Zacząłem wierzyć na nowo! Ale był to tylko fundament, który był wkopany bardzo płytko. Przełomowym momentem był wyjazd na moje pierwsze rekolekcje. Stwierdziłem, że pojadę, odpocznę, poznam bardziej tych wspaniałych ludzi, których widuję na spotkaniach, a na rekolekcjach będę z nimi przez 10 dni, 24 godziny na dobę. To była moja jedyna nadzieja na ten wyjazd: poznać lepiej tych ludzi. Temat rekolekcji brzmiał: "Zaufaj Panu! Nie bój się, wypłyń na głębię..." Na początku w ogóle nie zwróciłem uwagi na sam temat. Dopiero na miejscu, gdy się o tym dowiedziałem, zdałem sobie sprawę z tego, że to jest miejsce na to, by przemyśleć swoje życie! I był taki jeden (dla mnie najważniejszy) dzień na rekolekcjach w całości poświęcony naszej relacji z Bogiem. Każdy tego dnia musiał znaleźć jakąś rzecz, która mu się spodobała. Mógł być to jakiś kamień, patyk, itp. Cały dzień każdy z nas przeżywał osobno. Każdy zastanawiał się nad swoim życiem, robił namiot spotkania, modlił się, itp. Wieczorem odbyła się Msza św. Każdy szedł do kościoła sam, w odstępach 2-3 minut. Po komunii św. był kulminacyjny moment tego dnia. To, co zebraliśmy, np. kamień, patyk, składaliśmy (dobrowolnie) przed ołtarzem jako nasze grzechy, pozbywając się ich i zawierzaliśmy się Panu! Nad każdą osobą modlono się wstawienniczo. Właśnie wtedy nastąpiło moje nawrócenie! Wtedy to właśnie usłyszałem słowa Pana: "Ja jestem Prawdą, Drogą i Życiem". Postanowiłem oddać swe życie Panu, pod Jego opiekę, pod Jego wolę. Właśnie wtedy urodziłem się na nowo! Zacząłem tak naprawdę dopiero żyć! Odkryłem to, co dobre, to, co piękne.

Wiem też i jestem tego pewien, że w Bogu mam Przyjaciela, który zawsze jest do mojej "dyspozycji". Z czasem zacząłem zdawać sobie sprawę z tego, co Pan dla mnie zrobił dobrego. A co najważniejsze: umarł dla mnie na krzyżu za moje grzechy, z miłości do mnie! Wiem, że Pan się ode mnie nigdy nie odwróci, że zawsze znajdzie dla mnie czas o każdej porze dnia i nocy! Bez względu na to, gdzie będę i co będę robił.

Od tamtych rekolekcji Pan zajął w moim życiu pierwsze miejsce. I choć nie zawsze było, jest i pewnie będzie kolorowo, ja wiem i jestem pewien, że jestem pod Bożą Opieką. Wiem, ze Pan nie pozwoli na to, by stało mi się coś złego. Dzięki Bogu odkryłem, jak ważna jest Eucharystia, jak ważni są przyjaciele i jak ważna jest Wspólnota, a także służba bliźnim. Dzisiaj Eucharystia nie jest dla mnie tylko zwykłą Mszą św., ale spotkaniem z Jezusem, radością z tego, że Go przyjmuję do własnego serca. Czymś, czego nie da się opisać słowami, tylko trzeba to poczuć i przeżyć. Od momentu przyjścia do Diakonii poznałem "prawdziwych" kolegów, z niektórymi osobami się zaprzyjaźniłem. I wiem, że to jest szczera przyjaźń. Bo nikt się nie patrzy, jak się ubieram, jak wyglądam, ile mam pieniędzy. Tylko patrzą się na to, co jest we mnie, a ja dzięki Nim nauczyłem się tego samego, czyli: nie oceniać ludzi po wyglądzie. I wiem, że na moich przyjaciół mogę, tak jak na Boga, zawsze liczyć! W każdym momencie, w każdej sytuacji. Idąc dalej jest Wspólnota: tak naprawdę mój drugi dom. To m.in. dzięki tym ludziom odkryłem wiele wartości, to oni pomagają mi wzrastać w mojej wierze, mogę liczyć zawsze na modlitwę, ale także na rozmowę, żarty, zabawę, przyjaźń, wspólną grę np. w piłkę nożną czy koszykówkę (zwłaszcza podczas rekolekcji). Wspólnota nauczyła mnie także służyć bliźnim.

Dziś jestem animatorem na Kursie Alpha, poprzez który przygotowujemy młodzież do bierzmowania. Chcę im pokazać drogę do Jezusa, pokazać, kim On jest, kim może być dla nich, tak samo jak mi kiedyś pokazano. I chyba przede wszystkim też pokazać, że taki gość, który chodzi w szerokich spodniach, nosi bluzę z kapturem i czapkę i jest tzw. skatem, też może być blisko Boga. Bo Pan nikogo nie przekreśla, ale zawsze czeka...

Chciałbym, aby moje świadectwo dotarło do wszystkich, a szczególnie do młodych, którzy mają podobne problemy, jakie ja miałem wcześniej. Żeby zobaczyli, że jest prawdziwe szczęście - Bóg. Są drzwi, które prowadzą nas do dobrego. Jest Ktoś, kto ofiaruje nam prawdziwą miłość, tak jak rodzice, bliscy. Dlaczego chcę, aby zobaczyło to moje świadectwo jak najwięcej młodych? Ponieważ nie chcę, żeby stracili czas, żeby otworzyli się na Pana jak najszybciej, żeby nie żałowali swoich decyzji, tak jak ja żałuję tego, co robiłem wcześniej. Nigdy dla Pana nie jest za późno zrobić miejsce w swym sercu, ale po co z tym zwlekać?

Łukasz "Młody"

Droge dzieci...

Maryja zawsze mówi, módlcie się sie tak, abym ja mogła sie za was modlić do mojego Syna. Jezus zawsze jest na pierwszym miejscu. Wielu z pielgrzymów przybywających do Medjugorie wierzy że my wizjonerzy jesteśmy uprzywilejowani. Myślą ze wystarczy nam powiedzieć prośbę a Bóg bardziej wysłucha nas niż ich modlitw. Ale tak nie jest. Ponieważ Maryja nie ma uprzywilejowanych dzieci. Dla niej każdy z was jest taki sam jak ja. Matka Boża z nas korzysta po to by dać przesłanie. Ale Ona wybrała każdego z was. To jest to, co powiedziała drugiego stycznia. Na swój osobisty sposób mówiła bezpośrednio do pielgrzymów. Powiedziała "Drogie dzieci. Zapraszam was. Otwórzcie wasze serca pozwólcie mi wejść abym była w stanie uczynić z was moich apostołów" to oznacza ze my wszyscy mamy taka samą wartość w oczach naszej Matki.

Jeżeli ktoś jednak jest uprzywilejowany, z czego wywnioskowałam patrząc na przesłania Matki Bożej wtedy mówimy o księżach. Ona nigdy nie powiedziała, co oni powinni robić. Zawsze mówi, co my powinniśmy zrobić dla nich. Mówi ze oni nie potrzebują was abyście ich krytykowali czy osądzali. Oni potrzebują waszych modlitw i miłości. Ponieważ Bóg osądzi ich za to, jakimi byli księżmi a was za to jak ich traktowaliście. Matka Boża mówi ze, jeżeli stracicie szacunek do księży stracicie respekt do Kościoła aż w końcu do samego Boga. Podczas każdego objawienia Matka Boża podkreśla wagę kapłaństwa. "Nie zapominajcie modlić się za waszych pasterzy. Ich ręce są pobłogosławione przez mojego Syna”.Tak samo jak Ona nas błogosławi, ale największe błogosławieństwo na ziemi możecie otrzymać przez ręce kapłana. Kiedy oni błogosławią was to mój Syn sam was błogosławi" to, dlatego proszę was, kiedy wrócicie do waszych parafii pokażcie ze byliście w szkole Maryi. Jeżeli wasz ksiądz nie robi tego, co uważacie, że powinien robić nie osadzajcie go i nie krytykujcie wokoło. Lepiej weźcie różaniec do reki i módlcie się sie do drogiego Boga za niego, bo to jest sposób, aby mu pomóc a nie poprzez osądzanie. Ponieważ tylko Bóg ma prawo osadzać i Jego osądzanie jest zupełnie inne niż wasze. W tym świecie, w którym żyjemy jest za dużo osądzania a za mało miłości. Matka Boża pragnie abyśmy byli rozpoznawani poprzez miłość.

Maryja prosi abyśmy powrócili do modlitwy różańcowej w naszych rodzinach. Matka Boża mówi, że nic tak nie jednoczy rodziny jak wspólna modlitwa. Maryja mówi także rodzice mają wielką odpowiedzialność za dzieci, gdyż to i oni mają zasadzić ziarna wiary w sercach swych dzieci. Mogą to zrobić tylko, jeśli się razem modlą. Uczestniczą we Mszy świętej też razem, ponieważ dzieci uczą się przez to, co widzą w swych domach. To, co powinny zobaczyć w swoich rodzicach to to, że Bóg jest na pierwszym miejscu. Oni nie mogą mówić swoim dzieciom o ważności Mszy św. jeżeli dla nich samych Msza święta nie jest na pierwszym miejscu. Nie mogą mówić o ważności modlitwy, jeżeli dzieci nie widzą ich modlących się. Dlatego wielka odpowiedzialność spoczywa na rodzicach, bo dzieci robią to, co widzą.

Nasza Pani prosi nas o post o chlebie i wodzie - w środy i piątki. Nie prosi o post tych, którzy chorują, ci mogą się modlić. Jeśli nigdy nie modliłeś się jak dotąd całym różańcem nigdy dotąd nie pościłeś dwa razy w tygodniu. Zaleciłabym wam abyście to robili tak jak Maryja prosiła nas o to na początku. To, o co prosiła nas abyśmy modlili się było Credo 7X, Ojcze Nasz, Zdrowaś Maryjo i Chwała Ojcu. Po jakimś czasie poprosiła, aby mówić jeden różaniec dzienne i pościć w piątki. Wtedy po jakimś czasie poprosiła nas abyśmy dodali codziennie druga część różańca, a po pewnym czasie i trzecią część a także post w środy. Wizjonerzy maja nadzieję ze to będzie wszystko (śmiech) To także może być dla was świadectwem - krok po kroku. To jest ważne że pragniecie to zrobić że podajecie Maryi rękę i idziecie z Nią do Jezusa. Ponieważ my możemy posiąść wszystko na tej ziemi, ale jeśli nie mamy pokoju to nie mamy nic. Jedynie dzięki Jezusowi możemy zyskać pokój. To, dlatego Maryja daje nam swoją dłoń po to by przyprowadzić nas do swojego Syna.

Aby to było możliwe Nasza Pani prosi o spowiedź. Maryja mówi ze nie ma na świecie człowieka, który by nie potrzebował spowiedzi, co miesiąc. Nigdy nie wspomniała o kobietach. Jeżeli Jakov byłby tutaj to powiedziałby "tak, Ona nie musi, ponieważ ty musisz chodzić, co tydzień" (śmiech), Jako siostra chciałabym zalecić ci jedną rzecz. Skoro tyle już zrobiłeś dla naszej Niebieskiej Matki, przebyłeś taką długą drogę i nawet tutaj chodząc na Msze św. i spotykając sie z wizjonerami itp. Zrób ten ostateczny krok także. Oczyść się! To, co powiedziała Matka Boża w poniedziałek, ponieważ czyste serce jest w stanie otrzymać dary.. zrób ten definitywny krok - to jest jedynie zalecenie i rada - nie znaczy, że musisz to zrobić.

Maryja prosi, aby Biblia wróciła do naszych domów. Kiedy Maryja daje mi przesłanie nie tłumaczy mi tego. Tak z każdym z was ja też muszę się modlić o zrozumienie, co Bóg chce do mnie powiedzieć. Wierzę, że każdy ma w domu Biblie. Matka Boża prosi, aby otwierać ją codzienne, aby przeczytać kilka zdań nie ważne ile. Żeby Biblia była naprawdę obecna. Matka Boża mówi ze w Biblii są wszystkie odpowiedzi na nasze pytania, jakie mamy. W ten poniedziałek nie możemy powiedzieć czy Nasza Pani była szczęśliwa czy nie.

Powiedziałabym, że była stanowcza. Dała nam to przesłanie i chciałabym zalecić wam nie pozwólcie nikomu komentować waszego posłania dla was. Wytłumaczcie to przesłanie dla siebie, ponieważ Bóg traktuje każdego z nas indywidualnie i bezpośrednio. My nie jesteśmy wszyscy tacy sami. Dlatego wierzę, że każdy z nas znajdzie w tym przesłaniu, co Bóg mówi konkretnie do ciebie. Ja osobiście biorę różaniec modlę się i czytam przesłanie Maryi. Próbuje w nim odnaleźć gdzie ja jestem w tym wszystkim...


źródło: Caritas of Birmingham

Dziecko ja czekam na Ciebie z utęsknieniem. Przyjedź proszę -Kocham Cię

Trafiłam do Medjugorje w sposób bardzo dziwny, wezwanie Królowej Pokoju odczułam w sercu, tak mocna siła kazała przyjechać mi na TO miejsce, że w kilka dni za pożyczone pieniądze znalazłam się już na ziemi BŁOGOSŁAWIONEJ. To tak jakby Maryja powiedziała;

DZIECKO JA CZEKAM NA CIEBIE Z UTĘSKNIENIEM. PRZYJEDŹ PROSZE -KOCHAM CIĘ- TAK CZUŁAM.

Już dziś wiem, że taki był plan Boży. Doznałam swoistego oczyszczenia na duszy, sercu, myśleniu -JESTEM INNA- I SAMA SIEBIE NIE POZNAJE NIE MÓWIĄC O RODZINIE, która przez długi okres czasu kpiła ze mnie wręcz wyśmiewała się z moich słów i zachowań no i opowieści o tym cudownym miejscu.
Poznałam wspaniałych ludzi, dostałam także swojego ANIOŁA STRÓŻA, który się mną opiekował, był to Edward- Przyjaciel z Poznania. Wspaniały człowiek, który pokazał mi jak mam kochać Maryję i Jej Syna Jezusa.
Atmosfera pokoju i miłości, którą obdarzyła mnie Mateńka pozwoliła za drugim razem mi pomagać. TO JEST SZKOŁA MARYI, POBYT W MEDJUGORIE JEST NAJWSPANIALSZYM DOŚWIADCZENIEM I KONTAKTEM Z ŻYWYM JEZUSEM. WSPOMNIENIEM, JAKIE SPOTKAŁO MNIE W ŻYCIU! TYLE MIŁOŚCI MOŻE DAĆ TYLKO BÓG.
Są dni, że bardzo tęsknie za Medjugorje, więc modlę się sercem i szukam takich stronek jak Pana, poświęconych Matce. Przekaz na żywo cudowna sprawa :)

POKÓJ I DOBRO! NIECH BEDĄ Z TOBĄ BRACIE!

Pozdrawiam; Ewelina
PS. Nie wspomniałam, ze często jestem atakowana przez siły zła :(
Fot: piotr

Cudowne uzdrowienie Colleen Willard w Medziugorje

Gdy Colleen poszła w Chicago do lekarza od spraw płucnych, skierowała się do rejestratorki i powiedziała: „Jestem Colleen Willard”. W biurze wszyscy znali ją z widzenia, więc odpowiedzieli: „Nie, pani nie jest Colleen Willard!” Oburzona odparła: „Ależ tak, to ja!” Wtedy pobiegli przez biuro wołając: „Doktorze Duggan, doktorze Duggan, niech pan przyjdzie!” Nic nie rozumiejąc z panującego w biurze poruszenia, doktor Duggan szybko wszedł do pomieszczenia. Zobaczył Colleen i stanął, jakby w niego uderzył piorun; jego wizja życia uległa całkowitej zmianie: „O mój Boże, o mój Boże!”

Historię Colleen odkryliśmy we wrześniu dzięki Patrickowi Latta, który od dawna mieszka w Medziugorju. Natychmiast zadzwoniliśmy do Gail i Jacka Boos i Gail opowiedziała nam następującą historię:

„Colleen cierpiała na nieusuwalnego guza mózgu, który oddziaływał na przysadkę oraz na wszystkie większe i mniejsze funkcje motoryczne; była rachityczna, jej tarczyca została zredukowana do wielkości winogrona, cierpiała na stwardnienie rozsiane, na wilka, bóle mięśni i dziewięć innych bolesnych chorób śmiertelnych. Klinika Mayo (pierwsza w Stanach Zjednoczonych klinika badawcza raka mózgu i urazów rdzenia kręgowego) często przypominała Colleen, że nawet jeśliby nie miała raka mózgu, to cudem był zwykły fakt trwania przy życiu. Mimo cierpień Colleen przyszła nas prosić, żebyśmy ją przyjęli na wolnego członka naszego Stowarzyszenia Pomocy Biednym im. św. Klary. Stała się jednym z naszych najlepszych członków, którzy pozyskiwali fundusze dla uciekinierów i pozbawionych środków do życia z Bośni, używając po prostu telefonu, gdy głos jej na to pozwalał.

W ostatnich stadiach raka cierpienia Colleen doszły do kresu, podczas gdy modlitwa stała się jej ostatnią ucieczką. Nie mogła już wchodzić po schodach prowadzących do jej pokoju lub domowej kaplicy, ani udać się do łazienki bez osoby towarzyszącej; zwykły fakt dotknięcia jej skóry powodował u niej niewyobrażalny ból. John, mąż Colleen, nadal pracował, natomiast ich 21-letni syn pozostawał w domu, żeby opiekować się Colleen. Pewnego dnia powiedziałam jej o naszych licznych pielgrzymkach do Medziugorja. Colleen miała ochotę tam pojechać, lecz dobrze wiedziała, że nie może się tam udać fizycznie. Ponadto z powodu licznych rachunków medycznych, które przyszły z Kliniki Mayo, jej rodzina nie miała na to środków. Mimo to Colleen powiedziała nam: „Nie chcę tam jechać, żeby odzyskać zdrowie, chcę tam jechać tylko po to, żeby być blisko Matki Bożej i tego świętego miejsca.” To się działo w kwietniu. W sierpniu Colleen zadzwoniła do nas: „John i ja modlimy się, żeby odbyć tę pielgrzymkę.” Odpowiedziałam jej: „W twoich warunkach do Europy będziesz mogła się udać tylko dzięki łasce Bożej.” „Nie Gail”, powiedziała, „modlimy się z całego serca i powiedziałam do Pana: ‘Panie, jeśli naprawdę chcesz, żebym tam pojechała, potrzebuję potwierdzenia. Poproś ojca Agniello, żeby jutro do mnie zadzwonił i będę wiedziała, że mam tam jechać.’ Nazajutrz zadzwonił do mnie ojciec Agniello i powiedział do mnie: ‘Colleen, nie wiem dlaczego, ale dziś rano musiałem do ciebie zadzwonić.’” Tym sposobem dowiedziała się, że ona i John powinni tam jechać. To było potwierdzenie.

Kilka tygodni przed podróżą do Medziugorja spędziliśmy na przygotowaniach. John opłacił bilety i mieliśmy się spotkać w Chicago. Powiedziałam Johnowi, że było bardzo ważne, żeby dla Colleen wziąć drugie ubezpieczenie na wypadek, gdyby w Medziugorju jej stan się pogorszył i gdyby przyszło jej umrzeć, ponieważ koszty przewozu do kraju mogłyby sięgnąć miliona dolarów.

Gdy weszli na pokład samolotu, Colleen i John cudem zostali umieszczeni w klasie dla biznesmenów. Żeby opanować ból, Colleen przyjmowała lekarstwo co 2 godziny. Na lotnisku w Splicie John i Jack unosili jej nogi, po jednej na raz, żeby krok po kroku doprowadzić ją do autobusu. Pomimo swego całego cierpienia była radosna, ciągle się uśmiechała i wychwalała Pana za to, że udało jej się dotrzeć tak daleko. Nazajutrz rano, w czasie gdy mówiła Vicka, Colleen na wózku inwalidzkim została doprowadzona tak blisko Vicki, jak to było możliwe, żeby mogła ją jak najlepiej widzieć. Lecz wszyscy ludzie, którzy wokół niej byli, popychali ją i naciskali na nią, matki przyprowadzały swoje dzieci i przenosiły je nad jej głową. Wtedy pomyślałam: „Popełniłam straszny błąd przyprowadzając ją tutaj. Panie, proszę, przebacz mi. Dla niej to zbyt trudne do zniesienia!” Dokładnie w tym momencie jej głowa opadła do tyłu i pomyślałam, że umarła. Mówiła mi, że jeśli przysadka przestanie działać lub otrzyma silne uderzenie w głowę, to w każdej chwili może umrzeć. Jej mąż, który był daleko w tyle, utorował sobie drogę w tłumie, uniósł jej głowę i dał jej na język mieszankę morfiny i innego lekarstwa. Oczekiwaliśmy: upłynęło wiele czasu, zanim doszła do siebie.

Kiedy Vicka skończyła mówić, utorowała sobie drogę w tłumie i zbliżyła się do Colleen. Pierwsze słowa, jakie skierowała do niej po angielsku, były: „Chwała Bogu! Chwała Bogu!” Vicka otworzyła ramiona, uściskała ją i przycisnęła do piersi, ściskając ją w ramionach, obejmując i jednocześnie podtrzymując. Później położyła swoją lewą rękę na głowie Colleen; i w chwili, gdy zamierzała położyć swą prawą rękę, pielgrzymi zdecydowanie odciągnęli jej rękę, żeby w nią wcisnąć prośby o modlitwy, różańce i zdjęcia. Vicka długo trzymała rękę na głowie Colleen, która nie przestawała mówić: „Moja głowa jest jak rozżarzony węgiel! Moja głowa płonie! Mam wrażenie, że moje ciało przenika jakaś spirala!” Pomodliwszy się nad Colleen przez około 10 minut, ponownie zbliżyła się do niej, uściskała w swych ramionach i na nowo objęła. Colleen płakała.

Potem wsadziliśmy Colleen do taksówki i John zawiózł ją na wózku do kościoła, na sam przód. Jack i ja zostaliśmy w głębi. Później Colleen zwierzyła się nam, że gdy ksiądz rozpoczął konsekrację hostii, usłyszała, jak mówiła do niej Matka Boża: „Moja córko, czy chcesz oddać się Bogu Ojcu? Czy chcesz oddać się mojemu Oblubieńcowi, Duchowi Świętemu? Czy chcesz oddać się mojemu Synowi Jezusowi?” I Colleen usłyszała, jak Matka Boża mówiła do niej: „Czy chcesz oddać się teraz?” I Colleen powiedziała: „Tak, oddaję się teraz, oddaję się całkowicie na chwałę Nieba, całkowicie na chwałę Bożą”. W tym momencie poczuła mrowienie w nogach i uświadomiła sobie, że coś się zmieniło. Pod koniec Mszy św. zrozumiała, że została uzdrowiona i wstała z wózka inwalidzkiego. Byłam zdumiona. John szedł za nią i pchał pusty wózek! Colleen wyszła z kościoła na własnych nogach! Poszliśmy do restauracji U Wiktora i przybiegali do niej ludzie. Słyszeli o uzdrowieniu lub je widzieli. Powróciła pieszo do swej kwatery i tam zabawiała się sadzając swego męża na wózek. Nazajutrz sama weszła na Wzgórze Objawień. Później udało jej się wejść aż na szóstą stację Kriżevaca. Miała nawet siłę, żeby wejść na samą górę, lecz na prośbę pewnego księdza pozostała w tym miejscu i modliła się tam aż do stacji wniebowstąpienia.

Kiedy Colleen ponownie zobaczyła się z lekarzami, którzy opiekowali się nią w Stanach Zjednoczonych, przeszła pomyślnie wszystkie badania i wszystkie wyniki okazały się w normie. Od tej chwili jej tarczyca funkcjonuje normalnie, rak mózgu zniknął, a w jej ciele nie ma śladu żadnej choroby. Lecz Colleen i John zadawali sobie pytanie, jak wytłumaczyć wyzdrowienie lekarzom z Kliniki Mayo. Gdy przyszła na umówioną wizytę, lekarz odsunął krzesło od biurka i powiedział: „A więc pani pojechała do Medziugorja! Jest pani dla nas trzecim ważnym przypadkiem uzdrowienia, które pochodzi stamtąd!” Problem był rozwiązany, nie trzeba było niczego tłumaczyć. Uzdrowienie Colleen dołączyło do setek innych uzdrowień w rejestrach parafii św. Jakuba, uzdrowień, które z bliska przypominają te z Lourdes. Lecz historia Colleen jest daleka od zakończenia. Jak przed uzdrowieniem dzielnie służyła Jezusowi i biednym, ofiarowując straszne i ciągłe bóle, tak teraz, żeby odpowiedzieć na wezwanie Jezusa, ofiarowuje swoje zdrowie. Słowami kluczowymi życia Colleen i wszystkich niewiarygodnych łask, które z niego wypływają, są rzeczywiście: „Tak, oddaję się!”

Źródło: Dzieci Medziugorja

PS. Na zdjęciu Collen z Vicką

Modlitwa o cud

Modlitwa o Cud


Odmawiaj tę modlitwę z wiarą, bez względu na to jak się czujesz. Kiedy dojdziesz do takiego stanu, że będziesz szczerze pojmował każde słowo całym swoim sercem, doznasz duchowej łaski. Doświadczysz obecności Jezusa i On odmieni twoje życie w bardzo szczególny sposób. Przekonasz się. [ Peter Mary Rookey, OSM ]


Panie Jezu, staje przed Tobą taki jaki jestem. Przepraszam za moje grzechy, żałuje za nie, proszę przebacz mi. W Twoje Imię przebaczam wszystkim cokolwiek uczynili przeciwko mnie. Wyrzekam się szatana, złych duchów i ich dzieł. Oddaję się Tobie Panie Jezu całkowicie teraz i na wieki. Zapraszam Cię do mojego życia, przyjmuję Cię jako mojego Pana, Boga i Odkupiciela. Uzdrów mnie, odmień mnie, wzmocnij na ciele, duszy i umyśle. Przybądź Panie Jezu, osłoń mnie Najdroższą Krwią Twoją i napełnij Swoim Duchem Świętym. Kocham Cię Panie Jezu. Dzięki Ci składam. Pragnę podążać za Tobą każdego dnia w moim życiu. Amen. Maryjo Matko moja, Królowo Pokoju, Święty Peregrynie Patronie chorych na raka, Wszyscy Aniołowie i Święci, proszę przyjdźcie mi ku pomocy.

Oczy Matki Bozej :)

Spotkałem się z Mirjaną, jak zawsze uśmiechniętą i życzliwą. Chciałem ją zapytać przede wszystkim o jej spotkanie z Janem Pawłem II


– To było w lipcu 1987 roku. Uczestniczyłam w pielgrzymce Chorwatów do Rzymu z okazji Roku Maryjnego i podczas audiencji Ojciec Święty, przechodząc, pobłogosławił nas, dokładnie w chwili, gdy znajdował się naprzeciw mnie. Kiedy niektórzy zaczęli wołać, kim jestem, Papież wrócił się i znowu mnie pobłogosławił. Potem przyszli nam powiedzieć, że Ojciec Święty pragnie mnie widzieć w Castelgandofo.

– To była wspaniała niespodzianka.

– Pamiętam do dzisiaj tamte godziny, przezabawną scenę z gwardzistami szwajcarskimi, którzy nie rozumieli, że mają nas przepuścić, i mnie, gestykulującą, żeby im to wytłumaczyć.

– I co sobie powiedzieliście?

– Spotkanie z Papieżem trwało około dziesięciu minut. Najpierw zaczął mówić po polsku, myśląc że rozumię, ale zorientowałam się, że lepiej będzie rozmawiać po włosku. Jego słowa zapadły mi głęboko w serce: „Gdybym nie był papieżem, już dawno pojechałbym do Medziugorja. Ale nawet jeżeli nie mogę pojechać, wiem wszystko i śledzę wszystko, co się tam dzieje. Chrońcie Medziugorje. Jest nadzieją świata”.

Płakałam i nie mogłam wykrztusić słowa, miałam ściśnięte gardło. W jego spojrzeniu widać było, że to święty. Oczy błyszczały mu, kiedy mówił o Maryi, był rozmiłowany w Dziewicy.

– Zatem także tobie powiedział to, co powtarzał wcześniej innym: gdybym nie był papieżem pojechałby do Medziugorja. To było jego głębokie pragnienie.

– Tak. A ostatnio wydarzyło się coś, co bardzo mnie wzruszyło. Po zakończeniu objawienia, którego doznałam w Wieczerniku, podszedł do mnie Włoch trzymający w rękach parę butów. Powiedział mi, że
Papież mówił mu o swoim wielkim pragnieniu przybycia do Medziugorja. „Jemu się nie udało – zakończył – dlatego przyniosłem jego buty, tak aby w pewnym sensie jego marzenie o przybyciu tutaj zrealizowało się”. Wreszcie powiedział mi, że kiedy Jan Paweł II zostanie beatyfikowany, to on wróci tutaj i podaruje mi jeden z tych butów. I tak nawet jeżeli on sam nie mógł przybyć, jego buty dotarły do celu.

– Jeśli oceniał Medziugorje jako „nadzieję świata”, to znaczy, że od początku „wiedział”. Czyż nie? Co o tym sądzisz?

– Mogę ci tylko powiedzieć, że podczas spotkania w Castelgandolfo patrzyłam w oczy Papieża i czułam się tak, jak gdybym widziała Jej oczy. Wjego wzroku dostrzegłam ten sam blask Jej oczu, pełnych miłości. Te same oczy. Ta sama miłość. To samo bezgraniczne miłosierdzie.

Pożegnałem Mirjanę, myśląc o tym, co wywarło na mnie największe wrażenie: jej wzruszenie za każdym razem, kiedy wspominała o oczach Matki Bożej, o Jej spojrzeniu pełnym miłosierdzia. „Kiedy się ujrzało te oczy…” – powiedziała kilka razy, jak gdyby na świecie nie było niczego porównywalnego. Dostrzegła, jak podobne są do nich oczy Jana Pawła II.

Antonio Socci

„Tajemnice Jana Pawła II”, Dom Wydawniczy RAFAEL,

Pielgrzymka do Medugorje Renatki z Basia


Maryjo Królowo Pokoju, dziękuje Ci za to, że postawiłaś na mojej drodze, nowe kolejne dwie, młode osoby. To Ty sama przyprowadziłaś z Kanady Renatkę i Basię, na to miejsce święte. To Ty Maryjo wstawiałaś się za Nimi u Swojego Syna i wypraszałaś łaski. Dziękuję Ci za Twoją bliskość i prowadzenie - s.R :)

poniedziałek, 22 listopada 2010

Matka Elvira


Do Medziugorje s. Elvira przyjechała po raz pierwszy z grupą narkomanów. Zauważyła, że w Medziugorje modlitwa chłopców i całej wspólnoty była silniejsza i głębsza. Jej chłopcy intuicyjnie odczuwali obecność Matki Bożej nie chcieli wracać do Italii... czytaj więcej

poniedziałek, 15 listopada 2010

„Bóg na ulicach Nowego Jorku”

Film dokumentalny „Bóg na ulicach Nowego Jorku”.

„Nie bójcie się iść na ulice i do miejsc, gdzie gromadzą się ludzie, tak jak pierwsi apostołowie. Głosić Chrystusa i dobrą nowinę o zbawieniu na place miast”
– Jan Paweł II.

Monstrancja, którą niosą kapłani w procesji Bożego Ciała ulicami Nowego Jorku jest jedną z, sześciu które pobłogosławił Ojciec Święty Jan Paweł II tuż przed śmiercią. Film został wyprodukowany przez katolicką wytwórnię filmową "Grassroots" z Nowego Jorku.

Joseph Campo, który jest producentem i współzałożycielem wytwórni "Grassroots" w jednym z wywiadów powiedział:

Moją wiarę utwierdziły przeżycia, jakich doznałem w Medjugorje. To przewróciło mój świat do góry nogami. Zrozumiałem, że wszystko, co wiem na temat mojej katolickiej wiary, jest prawdą. Zmieniło to moje spojrzenie na świat. Sześć miesięcy później postanowiłem, że całe moje życie poświęcę Bogu."