Rok temu w marcu przeszedłem dość skomplikowaną operację. Dziś wiem, że gdyby nie ręka Boga moje losy mogły by się potoczyć zupełnie inaczej. Kiedy dowiedziałem się od lekarza co mnie czeka, opanował mnie strach. Pierwszy raz w życiu naprawdę doświadczyłem wielkiej niepewności o przyszłość, nie wiedziałem co ze mną będzie... Lekarz nie do końca wiedział co mi dolega, a pierwsza diagnoza nie brzmiała wcale optymistycznie. Moja przypadłość była rzadka, w Polsce było zaledwie kilka osób rocznie leczy się na tego typu guza, a wiedza lekarzy jest na ten temat znikoma. Musiałem się liczyć z tym że mogę zostać kaleką poruszającym się przez resztę życia na wózku inwalidzkim. Czekając na zabieg, przeszedłem wiele ciężkich chwil, ogarnięty wielkim strachem, nie potrafiłem się na niczym skupić. Trwałem tak przez jakiś czas w tym marazmie do momentu, kiedy bliska osoba zaproponowała mi powierzyć całe moje cierpienie Miłosiernemu Bogu, by nabrało sensu a Jego bliskość doświadczana w modlitwie umocniła mnie na duchu, pomogła się podnieść... Od tej pory moje życie leżące w totalnej rozsypce, powoli zaczęło się układać. Zbliżywszy się do Boga poczułem że w miejsce strachu zajmuje spokój który dla niespokojnej duszy był jak lekki powiew wiatru... Tak umocniony dotrwałem do dnia zabiegu. Operacja przebiegła bez większych powikłań, a kiedy się obudziłem dowiedziałem się że jestem w pełni zdrów - okazało się że najgorsze przypuszczenia lekarzy się nie sprawdziły – po prostu byłem zdrowy. Dziś doceniam tą wielką lekcję życia jaką dał mi sam Wszechmogący Bóg. Na minione wydarzenia nie patrzę z perspektywy człowieka który widzi życie w czarnych kolorach i nie narzeka tak jak wcześniej, ale człowieka który dostał drugą szansę, i twierdzi że życie z Bogiem jest piękne -Kuba
poniedziałek, 31 stycznia 2011
Miłosierdzie Boga
niedziela, 30 stycznia 2011
Na chorych ręce kłaść będą
Jezus nauczał raz w szabat w jednej z synagog. A była tam kobieta, która od osiemnastu lat miała ducha niemocy: była pochylona i w żaden sposób nie mogła się wyprostować. Gdy Jezus ją zobaczył, przywołał ją i rzekł do niej: Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy. Włożył na nią ręce, a natychmiast wyprostowała się i chwaliła Boga... (Łk 13,10-13)
Najmilsi Bracia i Siostry! Jezus zobaczył w tym wielkim tłumie słuchaczy kobietę pochyloną do ziemi od osiemnastu lat. On sam pierwszy ją spostrzegł, widział całe jej cierpienie. Zdjęty współczuciem, patrzył na nią z miłością, ona była droga w Jego oczach. Widział z jaką wiarą cały dzień słuchała Jego nauki. Nikt nie potrafił jej pomóc, a ona w żaden sposób nie mogła się wyprostować. Ale usłyszała o Jezusie z Nazaretu i przyszła pełna nadziei, aby Go słuchać.
Wszyscy zgromadzeni w synagodze z zapartym tchem słuchali słów, jakie płynęły z ust Jezusa. Albowiem Jego słowa były pełne mocy. Nauczał ich bowiem, nie jak uczeni w Piśmie i faryzeusze, ale jak ten, który ma władzę, władzę odpuszczania grzechów (Łk 5,24), władzę nad wszystkimi złymi duchami i władzę leczenia chorób (Łk 9,1). Dlatego wszyscy oni przyszli, aby Go słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych chorób (Łk 6,18). W tym wielkim tłumie zgromadzonym w synagodze Jezus zobaczył tę niewiastę od osiemnastu lat pochyloną pod ciężarem choroby. Pełen miłości przywołał ją do siebie i obdarzył uzdrawiającą mocą swego błogosławieństwa.
Drodzy Bracia i Siostry, którzy nosicie w swoim ciele i duszy znaki ludzkiego cierpienia! Ukochani chorzy zgromadzeni w Sanktuarium Matki Bolesnej! Dzisiaj Jezus patrzy na was z miłością, przywołuje was do swego otwartego Serca, by przez namaszczone dłonie kapłanów obdarzyć was swoim błogosławieństwem. On wczoraj i dziś, ten sam. Zwraca się do was słowami:
Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie (Mt 11,25. 28-30).
Nasz umiłowany Ojciec święty Jan Paweł II przemawiając do chorych w dniu 11 lutego 1994 roku, mówił:
Chciałbym spotkać każdego z was, w każdym miejscu na ziemi, by was pobłogosławić w imieniu Jezusa, który przeszedł dobrze czyniąc i uzdrawiając chorych (Dz 10,38). Chciałbym stanąć obok was, by koić wasze udręki, umacniać odwagę, ożywiać nadzieję, aby każdy z was umiał złożyć samego siebie w darze Chrystusowi dla dobra Kościoła i świata.
Najmilsi Bracia i Siostry! Wszyscy włączmy się w tę serdeczną modlitwę Kościoła jaką stanowi sprawowany obecnie liturgiczny obrzęd błogosławieństwa chorych (por. Obrzęd błogosławieństwa chorych. W: Obrzędy Błogosławieństw dostosowane do zwyczajów diecezji polskich. Tom 1. Księgarnia św. Jacka, Katowice 1994, s. 133-146).
Posłuchajmy krzepiącego świadectwa złożonego w oborskim Sanktuarium 23 stycznia 2002 r. Bożena z Lipna napisała:
Pragnę publicznie wyrazić swą wdzięczność za łaskę uzdrowienia otrzymaną od Boga za pośrednictwem Matki Bożej Bolesnej.
W 1972 r. miałam operowane obydwa stawy biodrowe – zwichnięcie stawów biodrowych – a w 1974 r. kolejna operacja – lewy staw kolanowy. Po przebytych operacjach i długich miesiącach ćwiczeń zaczęłam chodzić. Z początku nie odczuwałam żadnych dolegliwości, jednak po kilku latach – dokuczał mi ból prawego kolana. Miałam trudności przy wchodzeniu i schodzeniu ze schodów (musiałam trzymać się poręczy), jak również nie mogłam długo klęczeć. Modliłam się siedząc.
Od kilku lat przyjeżdżam do Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach, prosząc Matkę Bożą o uzdrowienie duchowe, zdrowie, i opiekę nad całą moją rodziną.
W czasie pobytu w Sanktuarium serce moje przepełnione jest ogromną wdzięcznością, radością wewnętrzną. Wracam do domu duchowo wzmocniona, wyciszona i dziękuję Panu Bogu za każdą chwilę spędzoną z Matką Bożą Bolesną w Oborach.
Będąc w Oborach 16 listopada 2001 r., w święto Najświętszej Maryi Panny Ostrobramskiej – po Mszy świętej przyjęłam Szkaplerz Święty oraz przyjęłam błogosławieństwo. W czasie błogosławieństwa czułam, jak w prawym kolanie wszystko się przesuwa i wraca na swoje miejsce. W tym momencie nie odczuwałam żadnego bólu. Powstając po błogosławieństwie wiedziałam co się dokonało, że Pan Jezus obdarzył mnie łaską uzdrowienia. Pierwszy raz po wielu, wielu latach modlitwę wieczorną odmówiłam klęcząc i wielbiłam Boga za otrzymaną łaskę.
Od 16 listopada 2001 r. modlę się klęcząc, nie odczuwam żadnego bólu, również chodzenie po schodach nie sprawia mi żadnych trudności. Nigdy nie zawiodłam się ufając słowom: Pomnij, o Najświętsza Panno Maryjo, że nigdy nie słyszano, abyś opuściła tego, kto się do Ciebie ucieka, Twej pomocy wzywa, Ciebie o przyczynę prosi (...)
Bożena, przekazując to świadectwo była szczęśliwa i radosna, wypełniona Bożym pokojem.
Drodzy Bracia i Siostry! Pan Jezus pozostaje wierny swojej obietnicy: W imię moje na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie (por. Mk 16,18). Prawdziwie, Pan jest wierny w swoich słowach i święty w swoich dziełach. Posyła do nas swoich kapłanów i okazuje miłosierdzie.
W dniu 14 września 2002 r. przyszła do zakrystii Barbara z Tczewa i złożyła następujące świadectwo:
Pierwszy raz przyjechałam do Obór z pielgrzymką w dniu 10 sierpnia 2002 r. Będąc na sobotnim Wieczerniku głęboko przeżyłam cały ten dzień, biorąc udział we Mszy świętej, Różańcu i Koronce do Miłosierdzia Bożego.
Obecnie mam 50 lat. Od dziecka miałam wrodzoną wadę wzroku. Moją chorobą oczu była krótkowzroczność i astygmatyzm. Od wielu lat optycy nie mogli mi dobrze zrobić okularów. Musiałam nosić szkła cylindryczne.
Pod koniec Wieczernika podeszłam z moim problemem do kapłana z prośbą o błogosławieństwo. Pan Jezus przez ręce kapłana uzdrowił mi chore oczy i obecnie nie muszę nosić okularów.
Załączam zaświadczenie lekarskie o poprawie wzroku. Pracuję na Poczcie, gdzie potrzebny jest dobry wzrok. Teraz widzę bardzo dobrze. Wdzięczna i oddana czcicielka Matki Bożej Bolesnej.
Najmilsi bracia i siostry! Drodzy chorzy! Dzisiaj Jezus z miłością przywołuje was do siebie. Zbliżcie się do Niego z ufnością i oddajcie całkowicie w Jego ręce. Niech będzie uwielbione i błogosławione w was święte Imię JEZUS!
Posłuchajmy świadectwa Marii z Przasnysza złożonego 30 sierpnia 2003 r.:
Od prawie dwudziestu lat chorowałam na zapalenie ucha lewego. Leczyłam się przez całe lata. Przed czterema laty zostałam zoperowana w klinice Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie. Przez cztery lata nie interesowałam się uchem, bo myślałam, że już wszystko w porządku. Okazało się, że zrobiło się to samo. Lekarz w Przasnyszu skierował mnie do tego samego szpitala, twierdząc że stan jest krytyczny. Specjaliści Wojskowego Intytutu Medycznego potwierdzili, że bez operacji się nie obejdzie. Wykonano mi wszystkie wyniki. Stwierdzono bardzo zły stan ucha lewego, a nawet już i drugiego. Wyznaczono mi operację na 25 sierpnia w Warszawie. Modliła się o moje zdrowie cała moja rodzina (...)
W sobotę 16 sierpnia przyjechałam z rodziną do Obór. Usilnie modliłam się ja, moje dzieci i cała rodzina. Z wielką skruchą przyjęłam błogosławieństwo z rąk kapłana w Oborach. Na szyję przyjęłam szkaplerz święty. Dnia 24 sierpnia siostra zawiozła mnie do Warszawy. Bałam się, modliłam o godzinie piątej rano, w dzień operacji (...) Zostałam całkowicie przygotowana do operacji. O godzinie ósmej rano zaprowadzono mnie do sali operacyjnej. Cały zespół profesorów specjalistów i lekarzy zażyczyli sobie jeszcze zajrzeć przez aparaturę do mojego ucha. Spoglądali po sobie i sami sobie się dziwili, kto mnie tu sprowadził i wyznaczył operację. Byli między nimi ci, co mnie operowali przed czterema laty i teraz też skierowali mnie na operację. Nie operowano mnie. Na ten czas rodzina przyjechała do mnie modlić się w czasie operacji. Kazano mi odjechać jako zdrowej. Dziękuję, Matce Bolesnej w Oborach (...)
Maryla.
PS. Dołączam wypis ze szpitala.
W karcie wypisowej leczenia szpitalnego czytamy: Pacjentka przyjęta z powodu planowanej reoperacji ucha. Z powodu radykalnej poprawy stanu miejscowego i nie stwierdzonych zmian patologicznych w wykonanym CT kości skroniowych odstąpiono od operacji. W stanie miejscowym i ogólnym dobrym wypisana do domu (...)
Drodzy bracia i siostry! Posłuchajmy świadectwa złożonego w Oborskim Sanktuarium dnia 13 sierpnia br.:
Na imię mam Eugenia, pochodzę z Puszczykowa k. Poznania. Na Wieczernik Maryjny do Obór jeżdżę od sierpnia 2003 r. Od 2001 r. cierpiałam na zwyrodnienie lewego biodra – co miesiąc chodziłam do ortopedy, który leczył mnie tabletkami i zastrzykami, lecz opinia lekarza brzmiała: Wymiana biodra to jest endoproteza. Nic innego nie da się zrobić. Ból coraz bardziej się nasilał.
Moja przyjaciółka zaprosiła mnie na pielgrzymkę do Obór na 9 sierpnia 2003 r. Ciężko było chodzić, a wejście do autokaru było bardzo uciążliwe, lecz moje cierpienie ofiarowałam Matuchnie Bolesnej w Oborach. Po południu po uroczystej procesji do ogrodu cała zapłakana, lecz ufna Matuchnie Bolesnej miałam ogromne szczęście i wielką laskę, że przyjęłam błogosławieństwo kapłańskie (liturgiczny obrzęd błogosławieństwa chorych). A podczas modlitwy kapłana i położonych rękach na mojej głowie doznałam uzdrowienia, mięśnie w chorej nodze zostały pobudzone i do domu wróciłam sprawna i szczęśliwa, za co dziękuję Panu Bogu, Matuchnie Oborskiej oraz kapłanowi.
Od tego momentu tj. od 9 sierpnia 2003 r. mogę chodzić do mojego kościoła (św. Józefa w Puszczykowie), każdego miesiąca jeździć do Obór i dziękować za łaskę uzdrowienia.
Celestyna z Rumii w świadectwie z 12 kwietnia 2007 roku pisze:
Miałam prawie 50 lat i od 17 lat byłam chora na serce. "Bradykardia" tak nazywała się choroba. Stan mojego zdrowia pogorszył się. Badania wykazały, że jestem także chora na raka tarczycy. 3 lata chodziłam do lekarzy, robiłam kolejne badania. Stan zdrowia pogarszał się, a żaden lekarz nie chciał podjąć się operacji z powodu serca. Po 3 latach choroby znalazłam sie w szpitalu w Wejherowie. Rano przyszedł do mnie lakarz i powiedział, że nie może mnie operować. 25 lipca 2002 roku wypisano mnie ze szpitala. Niedługo potem przypadkiem trafiłam do sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach. Było to dnia 7 sierpnia 2002 roku. Podczas błogosławieństwa chorych z nałożeniem rąk, zostałam uzdrowiona. Kolejne badania TSH i USG w roku 2003 i 2004 potwierdziły, że jestem zdrowa. Bogu niech bedą dzięki i Matce Najświętszej.
Podobne świadectwo napłynęło z Gdyni:
W listopadzie 2006 roku zauważyłam na swoim ciele guz wielkości dużej fasoli. Zaniepokojona tym, udałam się do przychodni lekarskiej celem uzyskania porady lekarza. 8 grudnia 2006 roku udałam się z pielgrzymka do Sanktuarium Oborskiego, na całodzienne skupienie modlitewne. Podczas błogosławieństwa chorych, kiedy kapłan nałożył ręce na moją głowę, modląc się nade mną, poczułam ciepło w całym ciele wywołujące wielki pokój w moim sercu. Było to dla mnie wielkie przeżycie duchowe. Radosna wracałam do domu zupełnie nie myśląc o mojej chorobie. Następnego dnia zauważyłam, że guz, który codziennie obserwowałam z niepokojem znikł bez śladu. Dziękuję, Ci Matko Boża Oborska, że w Święto Niepokalanego Poczęcia otrzymałam od Ciebie tak wielki prezent! Proszę o dalszą Twoją opiekę nad całą moją rodziną, parafią i ojczyzną. Pomóż mi, abym w życiu zawsze wybierała właściwą drogę, która prowadzi do Jezusa i do zbawienia. Twoja córka Stefania.
3 maja 2003 r. oborskie Sanktuarium nawiedzili małżonkowie Jacek i Barbara z Łącka. Jacek złożył piękne świadectwo, w którym dziękuje Matce Bolesnej za cudowne uzdrowienie swojej żony. Posłuchajmy:
To spadło na mnie jak grom z jasnego nieba, chociaż nie dawałem po sobie poznać głębokiego przejęcia. Ta wiadomość poruszyła mnie jak żadna dotąd i sprawiła, że nagle w moich myślach pojawiły się sytuacje, których każdy z nas na pewno chciałby uniknąć, a przynajmniej odsunąć je w jak najdalszą przyszłość.
Moja żona Barbara ze łzami w oczach powtórzyła mi diagnozę, jaką usłyszała przed chwilą w gabinecie lekarskim – guz w jamie brzusznej o średnicy 5 cm. O omyłce nie mogło być mowy. Badanie USG było wykonane trzykrotnie przez wziętego lekarza specjalistę i znanego ze swej wieloletniej praktyki medycznej Ordynatora Oddziału Ginekologicznego jednego ze szpitali w Płocku. Tak więc stało się jasne, że operacja jest nieunikniona. Pan doktor wyznaczył nawet termin przyjęcia żony na swój oddział, a miało to nastąpić za 2 tygodnie, zaraz po jego powrocie z urlopu.
Nastały trudne dni oczekiwania, mimo iż w moim sercu zagościł smutek, gdzieś tam głęboko tliła się iskierka nadziei, że wszystko zakończy się dobrze i wciąż starałem się pocieszać Basię: – Przecież operacja to jeszcze nie koniec świata; guz zostanie usunięty i wkrótce zapomnimy o całym zmartwieniu(...) Żona jednak była daleka od optymizmu. Jej myśli i słowa układały się w najczarniejszy z możliwych scenariuszy. To nie łatwe zmagać się z własną małością i bezradnością. Aby jednak nie ulegać rozpaczy, postanowiłem nasze cierpienie powierzyć Miłosiernemu Bogu: – Panie, jeśli taka jest Twoja wola, niech się stanie według słowa Twego. Odtąd udział w codziennych Mszach Świętych w płockim Sanktuarium Miłosierdzia Bożego i przyjmowanie Ciała Jezusa Chrystusa w Komunii świętej nabrały dla mnie nowego wymiaru i znaczenia. Także codzienny Różaniec (...) stał się dla mnie nowym doświadczeniem: ucieczką, pociechą i źródłem siły duchowej. Z wielkim nabożeństwem prosiłem Jezusa o cud, a Maryję – Matkę Boga i moją Matkę o wstawiennictwo u swego ukochanego Syna. Wiedziałem, że Ona i tym razem nie zawiedzie, ale to, co wydarzyło się wkrótce przeszło moje najśmielsze oczekiwanie.
Pewnego wieczora odwiedzili nas znajomi. Szybko uświadomiłem sobie, że zarówno ich wizyta jak i przebieg rozmowy przy herbacie nie był kwestią czystego przypadku. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem o Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach, Szkaplerzu z sukna i sobotnim Wieczerniku, który kończy się błogosławieństwem chorych. Tego wieczora zapadła decyzja o wspólnym wyjeździe do Obór w najbliższą sobotę.
Matce Boskiej Bolesnej pokłoniliśmy się rano 27 lipca (2002 r.) Trudno jest oddać słowami głębię przeżyć jakie towarzyszyły nam podczas tej rodzinnej pielgrzymki. Wiem jednak, że udział w Wieczerniku przyniósł nam Błogosławione Owoce. Z chwilą nałożenia przez kapłana Szkaplerza świętego w sposób szczególny uświadomiłem sobie bliskość – Matki Bożej, która ofiarując mi skrawek brązowej szaty karmelitańskiej okryła mnie płaszczem swej opiekuńczej miłości. To wielka radość poczuć się wybranym i uhonorowanym przez Najświętszą Panienkę – Królową Karmelu. Tylko w czułych objęciach Najtroskliwszej z Matek człowiek jest szczęśliwy, bo czuje bliskość Boga i jego niezmierzoną dobroć (...)
Gdy podczas błogosławieństwa chorych kapłan położył swe ręce na głowie mojej żony, stałem tuż za nią. Słysząc kilkakrotnie powtórzone przez kapłana imię Jezus zrozumiałem, że Pan wysłuchał mojej modlitwy i choć niewidzialny, jest tu obecny. Radość wypełniła moją duszę. Chciałem wykrzyknąć: Jezusie, Synu Boga Najwyższego niech będzie pochwalone Święte Imię Twoje, lecz gardło ściśnięte wzruszeniem nie było w stanie uwolnić żadnego słowa. Serce waliło mi w piersi z niespotykaną siłą. Łzy radości napłynęły do oczu. Żona ogarnięta błogością przyzywała bliskie spotkanie z jedynym Dawcą Życia. Widząc na jej twarzy subtelny uśmiech, byłem o nią całkowicie spokojny. Jej ciało zanurzyło się w łasce Pana, a ja uświadomiłem sobie, że oto jestem świadkiem cudu uzdrowienia. W ciszy i pokorze, bez zgiełku reklam, świateł estrad, z dala od hałasu cywilizacji przyszedł do nas sam Jezus. Stanął tak blisko jak tylko On potrafi i litując się nad swymi dziećmi, pobłogosławił nasze ciała i dusze. Panie Jezu Chryste Tobie cześć i chwała na wieki.
Klęcząc przed figurką Maryi modliłem się: (...) Matko Boska Bolesna dziękuję za Twój dar – Szkaplerz święty, który od dziś będzie moim orężem i drogowskazem. Nie mam nic, co mógłbym Tobie Pani dać. Dlatego ofiaruję Ci swoje serce. Weź je Matko na wieczne posiadanie, a gdy nadejdzie kres mojej ziemskiej pielgrzymki zaprowadź mnie przed Boski Majestat Twego Syna i poleć mnie Jego Miłosierdziu (...)
W kilka dni po powrocie z Obór żona zaproponowała mi wyjazd do Łodzi, do znanego profesora nauk medycznych, który na co dzień praktykuje w Centrum Zdrowia Matki Polki. Wiedziałem, że ta wizyta, w gruncie rzeczy, jest zbędna, ale nie oponowałem, gdyż Basia potrzebowała potwierdzenia obecnego stanu zdrowia. Wkrótce okazało się, że guz już nie istnieje. Fakt uzdrowienia Basi został zatem jednoznacznie potwierdzony. Zaraz po wyjściu z gabinetu lekarskiego, przepełnieni radością skierowaliśmy się do pobliskiej Katedry, aby raz jeszcze podziękować Bogu. Gdy przekroczyliśmy próg świątyni właśnie rozpoczynała się Msza święta. Nagle uświadomiliśmy sobie, że jest to dzień niezwykły – Święto Przemienienia Pańskiego.
Panie Boże Wszechmogący dla Ciebie nie ma rzeczy niemożliwych. Ty jesteś Panem życia i śmierci. Stworzyłeś nas na swój obraz i podobieństwo. Z miłości dałeś nam swego Jednorodzonego Syna, który na Krzyżu odkupił świat. Przemień Panie nasze serca według Serca swego. W Twoje ręce powierzamy siebie, naszych bliskich i wszystkie nasze sprawy: teraźniejsze i przyszłe.
Amen.
o. Piotr Męczyński O. Carmśroda, 26 stycznia 2011
wtorek, 25 stycznia 2011
25 styczeń 2011r
środa, 12 stycznia 2011
Od śmierci do nowego życia
*
Wyznania dziewcząt z Ośrodka
"Cenacolo" w Medziugorju
*
Ciężar grzechów człowieka,
nigdy nie jest większy
od Bożej łaski
W obecnie przeżywanym czasie, w którym tak wiele jest pokus oraz pogoni - przede wszystkim za tym co przyziemne, materialne - jakże wielu ludziom trudno pozostawać wiernymi Bogu, być ludźmi stworzonym na Jego podobieństwo. Żyjemy w okresie wielkich wyzwań, kierowanych zwłaszcza do ludzi młodych. Młodzież - nękana i ulegająca pokusom, kiedy staje u rozwidlenia życiowych dróg, łatwo zbacza z tej właściwej na manowce, a powrót na drogę wiodącą do zbawienia staje się niemożliwy bez pomocy innych. Jednym z drogowskazów, umożliwiającym taki powrót jest wejście w nurt życia oferowanego przez ośrodki "Cenacolo". W tych wspólnotach przebywają młodzi, których dotychczasowe życie skierowało już na skraj przepaści, bliscy całkowitego pogrążenia się w otchłań. Ośrodki "Cenacolo", do których zdecydowali się udać po ratunek, potrafią przekonać, że nawet po najtrudniejszych przeżyciach można odnaleźć w sobie nadzieję i siły do innego trybu życia. Liczne świadectwa młodych, którzy we wspólnotach "Cenacolo" odnaleźli właściwy sens życia, przeżyli nawrócenie - nie bez racji nazywają to swoim "zmartwychwstaniem".
Pierwszy, wspólnotowy ośrodek "Cenacolo" powstał z inicjatywy Siostry Elwiry, w lipcu 1983 roku, we Włoszech, na wzniesieniu Saluzzo; obecnie jest wspólnotowym domem macierzystym. Zdaniem założycielki, "Cenacolo" miało to być jakby widomym przejawem Bożej Miłości, odpowiedzią na rozpaczliwe wołania wielu młodych, pogrążonych w rozpaczy, błądzących i zagubionych na manowcach i bezradnie poszukujących sensu życia. W okresie ponad 20 minionych lat powstało wiele kolejnych ośrodków "Cenacolo"; istnieją już w 40 krajach świata. Każdemu, ktokolwiek postanawia szukać w nich pomocy i schronienia, wspólnota "Cenacolo" zapewnia prosty, prowadzony w rodzinnej atmosferze tryb życia. Pracę przyjmuje się i odkrywa jak coś otrzymanego w darze, podobnie wiarę w Boga, jak i rodzące się we wspólnocie więzy przyjaźni. Kiedy Siostra Elwira zakładała pierwszy ośrodek, nie wiedziała jeszcze na jakich zasadach będzie oparta jego działalność. Z pełnym zaufaniem powierzyła wszystko Bogu, prosząc aby nim pokierował - jak prowadzi tych, których wzywa do pracy w Swojej Winnicy. Aby móc w "Cenacolo" rozpocząć nowe życie, trzeba przestrzegać dwóch głównych, obowiązujących każdego dnia zasad, którymi są MODLITWA I PRACA. Wspólnota "Cenacolo" uczy młodych z różnych środowisk, sposobów prostego życia. Każdy dzień, poza pracą, to również rosnące w siłę więzy przyjaźni i umacnianie wiary w Jezusa Chrystusa. Jedynie On potrafi uzdrowić człowieka i swoją niezmierzoną miłością wskazać właściwą drogę zbłąkanym i zrozpaczonym.
Medziugorje jest miejscem obfitych łask i właśnie tu, Siostra Elwira znalazła szczególnie urodzajną glebę, dla kontynuowania dzieła rozpoczętego na ziemi włoskiej. Często podkreśla, że odczuwając tu obecność samego Boga, młodym łatwiej wkroczyć na nową drogę, pokonać przeszłe, zgubne nawyki, szybciej uzdrowić zbolałe serca.
W Medziugorju "Cenacolo" posiada dwa domy - odrębne dla dziewcząt i chłopców. Tu głoszone są świadectwa młodych ludzi, którzy w życiu wcześniejszym utracili prawie wszystko, a w tej wspólnocie stali się jakby nowo narodzonymi. Stwierdzają, że ciężar grzechów nigdy nie jest większy od Bożej Łaski; wchodząc do wspólnoty ujrzeli całkowicie nowe światło i całkowicie inny sens życia na ziemi - jakże odmienny od dotychczas prowadzonego.
Nazywam się HILARIA SCALI, mam 21 lat, pochodzę z Mediolanu. Ośrodek Siostry Elwiry poznałam wpierw pośrednio przez mego brata, który wszedł do wspólnoty "Cenacolo", by móc wydostać się ze zgubnego nałogu narkomanii. Zdołał to osiągnąć. Pobyt w ośrodku Siostry Elwiry całkowicie go odmienił, co nie pozostało bez wpływu na mnie. Przed dwoma laty postanowiłam pójść jego śladem i sama doświadczyć życia w "Cenacolo". Siostra Elwira skierowała mnie do jednego z włoskich ośrodków, w którym spędziłam dwa urlopowe miesiące, następnie wróciłam do domu i podjęłam studia.
Z upływem czasu coraz bardziej ogarniała mnie, może sercem wzbudzana myśl, że powinnam do "Cenacolo" powrócić. Odkrywałam bowiem w sobie pewne cechy, których nie potrafiłam sama zmienić. W domu rodzinnym przybywało różnych problemów, a ja zamiast próby ich rozwiązywania - po prostu odsuwałam je na bok. Nadszedł moment, w którym zadałam sobie pytanie: gdzie jest sens tego wszystkiego co robię? Pojechałam wówczas na spotkanie wspólnoty "Cenacolo", a był to dzień, w którym również świętowano urodziny Siostry Elwiry. W pewnej chwili zwróciła się do mnie, pytając: co robię? Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że przede wszystkim się nudzę. Siostra Elwira pewnie dostrzegła w moich oczach smutek, zaprosiła do wspólnoty. Powiedziałam, że przyjdę.
Po dwóch tygodniach rzeczywiście znalazłam się znów we włoskim ośrodku i pozostałam przez osiem miesięcy, po upływie których podjęłam decyzję dalszego w nim pozostania, jeszcze przez jeden rok. Wtedy Siostra Elwira skierowała mnie do "Cenacolo" w Medziugorju. Obecnie im dłużej tu pozostaję, coraz wyraźniej odczuwam zachodzące we mnie, w moim sercu - zmiany. Wzrasta zadowolenie z życia. Wyrażę to krótkim zdaniem: wiem, że żyję!
Tu potrafię wiele uczynić dla zmiany trybu i celu życia, zarówno swojego, jak również innych ludzi, którzy mnie otaczają. We wspólnocie nie sposób uciec od samej siebie, przebywam nieustannie wśród osób, przeżywających różne problemy, nieraz podobne do moich. Próbujemy je wspólnie rozwiązywać. To miejsce stało się moją drugą ojczyzną, a wspólnota, w której żyję, uratowała nie tylko moje, ale wcześniej i mego brata - życie, że nie pominę pewnego wpływu na rodziców. Zanim do wspólnoty wstąpiłam, nie bardzo potrafiłam sobie uświadomić, co jest dobre dla mnie i dla mojego życia. Obecnie serce podpowiada różne myśli, różne zamierzenia na przyszłość, nie podjęłam jednak jeszcze ostatecznej decyzji w tej sprawie. Wiem, że pragnę pomagać innym ludziom. Podobne myśli nurtowały mnie już wcześniej, zanim wstąpiłam do wspólnoty, co pewnie wynikało stąd, że wówczas miałam możliwość bliższego poznania wielu kłopotów i problemów, przeżywanych przez ludzi.
Pewne moje obawy dotyczą przeżywanej obecnie czystości, nie chcę jej utracić. Jednak tkwi także we mnie przekonanie, iż jeśli wytrwam w modlitwie, zadomowionej w moim sercu - na pewno się uda.
*
Nazywam się DALILA KAJIC, mam 20 lat, pochodzę z Sarajewa. We wspólnocie "Cenacolo" jestem od dwóch lat, aby uwolnić się od narkomanii. Po raz pierwszy sięgnęłam po narkotyk mając zaledwie 11 lat. Już u kresu, kiedy tylko krok dzielił mnie od otchłani, zażywałam heroinę. Nie wiedziałam, co zrobić, aby to życie zmienić. Cały czas żyłam w przekonaniu, że bieg życia to jedynie bezsensowne rozmowy, narkotyki i unikanie szkoły.
Wcześniej, kiedy miałam 5 lat, wybuchła wojna. Wraz z mamą i siostrą, jako uchodźcy uciekliśmy do Szwajcarii, ojciec pozostał w Sarajewie i to był początek moich zmartwień, niepokojów, nieszczęść, które następowały jedne po drugich. Traciłam wszelką nadzieję. Pochodzę z rodziny islamskiej, w której nigdy nie słyszałam o Bogu, wiedząc jedynie, że istnieje: nic więcej. Po raz pierwszy poznałam Go bliżej właśnie w "Cenacolo". Wspólnota przyjmuje do swego grona każdego, kto pragnie odmienić swoje życie, bez względu na to, jakiej jest narodowości, rasy i jaką wyznaje religię; jest otwarta dla wszystkich. Początkowo nie wiedziałam, co to jest różaniec, kim jest Jezus Chrystus.
Zmiana w moim życiu nastąpiła w dniu, kiedy mama zauważyła, że jestem narkomanką i zatelefonowała do ośrodka "Cenacolo" z prośbą, aby mnie przyjęto.
Trudno było przyzwyczaić się do radykalnej zmiany trybu życia, jednak z upływem czasu zrozumiałam, że dotychczasowe było pozbawione sensu, prowadziło do ruiny. Obecnie będąc już we wspólnocie uważam, że prawdziwym cudem było, że właśnie tu się znalazłam. Poznałam dziewczyny, które przeżywały i przeżywają problemy podobne do moich. Każdego dnia poprzez wspólne modlitwy i rozważania stajemy się inne, coraz bardziej wzrasta w nas wiara i nadzieja. Jest dla mnie czymś oczywistym, że wiary nie można kupić, trzeba ją w sobie samej rozbudzać i umacniać poprzez osobiste zbliżenia do Jezusa. Odkąd jestem w ośrodku zrozumiałam, że Jezus jest tym, który mnie uratował uwalniając z ciemności, w które zabrnęłam. On zaprosił mnie do tej wspólnoty i również to jest dla mnie prawdziwym cudem. Wiem, że nie weszłam tu tak po prostu z ulicy, lecz za sprawą Boga, urzeczywistniającego pewien plan dotyczący mnie samej. Przygotowuję się teraz do przyjęcia Chrztu Świętego i jest moim pragnieniem służyć odtąd Jezusowi, który postanowił mnie uratować. Pragnę zostać członkiem Jego licznej wspólnoty.
Jezus jest teraz moim Ojcem, opiekuje się mną z każdym dniem coraz bardziej, nawet w chwilach kiedy, podobnie jak inni ludzie, słabnę i ulegam pokusom. Pragnę być Jego córką i pozostać nią na zawsze. Wybrałam chrześcijaństwo, ponieważ prawdziwie wierzę, iż tylko Jezusowi zawdzięczam ratunek. Gdyby nie Jego dotknięcie, nie wiem jak potoczyłoby się moje życie. Bogu dziękuję również za to, że rodzice zaakceptowali mój wybór z przekonaniem, że wybrałam właściwą drogę i są z tego powodu szczęśliwi. Dla mnie to kolejny cud, skoro mieli przecież prawo powiedzieć: nie mamy już z tobą nic wspólnego, nie chcemy cię znać. Dobry, miłosierny Bóg również im wskazał jak winni postąpić.
Z Medjugorje. Gebetsaktion. Maria-Koenigin des Friedens, nr 77 (r. 2005), str. 40-43
Przekład z niemieckiego: B. Bromboszcz
poniedziałek, 10 stycznia 2011
Owoce Medugorja
piątek, 7 stycznia 2011
Oredzie przekazane Ivanowi
1 stycznia 2011r.
Po zakończeniu objawienia Iwan powiedział:
Matka Boża przyszła bardzo radosna i szczęśliwa i na początku pozdrowiła nas jak zwykle słowami: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, moje drogie dzieci”
Następnie powiedziała:
Medjugorje: 6 stycznia - Święto Trzech Króli czyli Uroczystość...
Medjugorje: O Christe Domine Jesu
wtorek, 4 stycznia 2011
Tryptyk Królowej Pokoju
http://gloria.tv/?media=59246 -TRYPTYK KRÓLOWEJ POKOJU-MEDJUGORJE cz.1
http://gloria.tv/?media=59305 -TRYPTYK KRÓLOWEJ POKOJU-MEDJUGORJE cz.2
http://gloria.tv/?media=59336 -TRYPTYK KRÓLOWEJ POKOJU-MEDJUGORJE cz.3
niedziela, 2 stycznia 2011
Oredzie 2 styczen 2011r.
z modlitwa s.R